Joe Quinn
Sott.net
28 maja 2015 09:15 UTC
Jak wiemy z oficjalnych zapisów historycznych, w ciągu ostatnich 100 lat na obszarze położonym na wschód od Ameryki Południowej po Azję Południowo-Wschodnią (i wszędzie pomiędzy) amerykańskie władze notorycznie tworzyły grupy terrorystyczne i wykorzystywały je do atakowania rządów i populacji obcych krajów, które głupio nie chciały patrzeć na świat przez okulary upstrzone w gwiazdy i paski. Dwa przykłady z dziesiątek podobnych to Nikaragua i Indonezja.
W 1985 roku, podczas przesłuchania przed senacką podkomisją ds. badania wydatków rządowych na operacje USA w Nikaragui, senator Patrick J. Leahy (Demokrata z Vermont) powiedział ówczesnemu sekretarzowi stanu George’owi P. Shultzowi: „Rośnie ilość dowodów potwierdzających podejrzenia, że Contras powszechnie stosowali przemoc wobec ludności cywilnej. Niepokoi mnie, że pieniądze naszego rządu idą do organizacji, która popełnia zbrodnie. Otrzymałem złożone pod przysięgą oświadczenia ofiar zbrodni, straszne fotografie”.
Shultz był tu dość oszczędny w słowach. Demokratycznie wybrany rząd sandinistów był przez rząd USA postrzegany jako zagrożenie dla amerykańskich korporacji i możliwości eksploatowania przez nie zasobów Nikaragui. Kontynuując tradycję, którą Stany Zjednoczone były już podówczas ustanowiły w co najmniej pięciu innych krajach Ameryki Południowej, które odrzuciły amerykańską korporacyjną grabież swojej ziemi, rząd USA zdecydował się sfinansować, uzbroić i wyszkolić grupę terrorystów, znanych jako „Contras” lub „kontrrewolucjoniści”.