PRACowniA

4 kwietnia 2016

Kto wysadza w powietrze ludność cywilną Europy?

Sott.net
22 marca 2016

© vesti24 / Instagram

Kiedy poprzednim razem fala zamachów bombowych była skierowana przeciwko europejskim obiektom cywilnym, obwiniono o nią grupy „lewicowe” lub „komunistyczne”. Ostateczne prawda wyszła na jaw i okazało się, że te ugrupowania zostały celowo wrobione, a prawdziwymi sprawcami były zespoły swego rodzaju „komandosów”, pracujące bezpośrednio pod imperialną egidą NATO, innymi słowy USA, ich agentów i ideologicznych zwolenników w Europie.

Celem tamtych zamachów bombowych i strzelanin było podzielenie, zmanipulowanie i kontrolowanie opinii publicznej przy pomocy strachu, propagandy, dezinformacji, wojny psychologicznej, agentów prowokatorów i operacji terrorystycznych pod fałszywą flagą, co miało umożliwić zachodnim rządom, a w szczególności rządowi Stanów Zjednoczonych, osiągnięcie własnych strategicznych celów. Te strategiczne cele były wpisane w „zimnowojenną” ideologię niedopuszczenia do tego, by do organów władzy wykonawczej w Europie dostały się lewicowe, socjalistyczne lub komunistyczne partie, bowiem groziłoby to osłabieniem wpływów Stanów Zjednoczonych, a co za tym idzie, wzmocnieniem znaczenia (obecnie już byłego) Związku Radzieckiego.

W ubiegłym roku przewodniczący amerykańskiego Kolegium Połączonych Szefów Sztabów, gen. Martin Dempsey oświadczył, że aby poradzić sobie z Rosją i z zagrożeniem uzyskania przez nią wpływów w Europie, rząd i siły zbrojne Stanów Zjednoczonych „wyciągają z lamusa swój podręcznik strategii z okresu zimnej wojny”. Ostatnio Pentagon uznał Rosję za zagrożenie numer jeden dla dzisiejszych Stanów Zjednoczonych. Pojawia się zatem pytanie, w jakim stopniu jest dziś wykorzystywana strategia zimnej wojny Pentagonu i czy obejmuje podobne operacje terrorystyczne pod fałszywą flagą przeciwko ludności cywilnej Europy w celu stworzenia atmosfery braku poczucia bezpieczeństwa, kiedy to można społeczeństwu narzucić jeszcze bardziej autorytarną politykę. Zastanawiający jest również dziwny zbieg okoliczności, że prezydent Turcji Erdogan zaledwie kilka dni temu ostrzegał, że „nie ma żadnego powodu, dla którego bomba, która wybuchła w Ankarze [12 marca], nie mogłaby wybuchnąć w Brukseli”.

Jak islamski terroryzm pasuje do tego szablonu?

Zapewne zauważyliście, że zawsze, kiedy przeprowadzony zostaje tego typu atak, jest on automatycznie osadzany w utartej już, „wiecznie żywej narracji” o „islamskim terroryzmie”. Nie ma zatem potrzeby przedstawiania jakichkolwiek dowodów na wsparcie twierdzenia zachodnich władz, że to właśnie „muzułmański zamachowiec-samobójca” ponosi odpowiedzialność, ponieważ dzięki 14-letniej nienawistnej i celowej antymuzułmańskiej propagandzie każdy „po prostu wie”, że to byli „muzoołmanie”. Na potrzeby dyskusji zostańmy jednak na chwilę przy idei zamachowca-samobójcy.

Dla 95 procent rzekomo samobójczych zamachów od 1980 roku elementem wspólnym nie jest religia – jest nim specyficzna strategiczna odpowiedź na zachodnią (lub z udziałem Zachodu) interwencję militarną lub wojskową okupację terytoriów, które terroryści uważają za swoją ojczyznę bądź które mają dla nich duże znaczenie. Od Libanu i Zachodniego Brzegu w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, przez Irak i Afganistan, aż po ostatnie zamachy w Brukseli, to przede wszystkim zachodnie interwencje zbrojne, a zwłaszcza zachodnia wojskowa okupacja innych krajów, prowokują samobójcze ataki terrorystyczne.

Mimo to nadal nie jesteśmy w stanie tego przyjąć do wiadomości. Usuńcie z tego obrazu wizerunek samotnego terrorysty o dzikim spojrzeniu, a dojrzycie, że mamy tu do czynienia z oczywistą, bardzo skuteczną wojskową organizacją, która jest w stanie zaplanować i przeprowadzić złożone i niszczycielskie ataki w samym sercu zaawansowanego technologicznie zachodniego społeczeństwa, upstrzonego aparatem bezpieczeństwa i siatkami wywiadowczymi.

Ataki w Brukseli to wyrafinowana, wielostronna operacja, która jakimś cudem umknęła cyfrowej i fizycznej ochronie miasta. W mieście tym, które bez wahania można nazwać europejskim Waszyngtonem, od czasu ataków w Paryżu w październiku ubiegłego roku panował podwyższony stopień bezpieczeństwa, obejmujący patrole wojskowe na ulicach, które wyraźnie wpisały się już na stałe w krajobraz Brukseli. I w takiej sytuacji zamachowcy wybierają dwa cele sąsiadujące z obiektami, które z pewnością powinny być znacznie bardziej pociągające dla dżihadystów zdecydowanych pomścić męczeńską śmierć swoich towarzyszy.

Spójrzcie na poniższy plan Brukseli:

 

Bruksela

Zwróćcie uwagę, że lotnisko znajduje się zaledwie dwa kilometry od siedziby głównej NATO. Dżihadyści jednak najwidoczniej nie byli nią zainteresowani…

Zauważcie również, że dżihadyści mogli zaatakować amerykańską ambasadę, Parlament Europejski, budynek Rady Unii Europejskiej i wiele budynków Komisji Europejskiej, zlokalizowanych w promieniu 200 metrów od stacji metra Maalbeek. I tym razem najwyraźniej nie byli tym zainteresowani i woleli zaatakować cywilów, wśród których byli również (bez wątpienia) muzułmanie. Pamiętajmy, że są to siedziby główne NATO i UE – dwóch organizacji, patronujących bombardowaniu Iraku, Afganistanu, Libii i Syrii.

Jest jeszcze coś zastanawiającego. Dlaczego „islamskie ataki terrorystyczne” zawsze dokonywane są z udziałem „zamachowców-samobójców”? Jeśli ktoś wie, jak zbudować bombę i zaplanować zamach, dlaczego wysadza się w powietrze wraz z bombą? Czy nigdy nie zaświtało im w głowie, żeby dotrzeć do celu, zostawić bombę i odejść? A konkretniej, jak pogodzimy wersję „zamachowca-samobójcy” na lotnisku w Brukseli z informacjami od naocznych świadków o dwóch eksplozjach, które nastąpiły za stanowiskami odprawy, oraz z faktem, że duża liczba obrażeń dolnych części nóg ofiar wyraźnie sugeruje, że bomba leżała na ziemi?

Oczywiście trochę się tu krygujemy. Rzecz bowiem w tym, że idea „islamskiego zamachowca-samobójcy” to prawdziwe dobrodziejstwo dla każdego, kto jest zainteresowany demonizowaniem muzułmanów. Akt „zamachu samobójczego” – który świadczy o kompletnym braku instynktu przetrwania – poza tym, że giną w nim cywile, na ogół natychmiast pozbawia sprawcę i jego sprawę jakiejkolwiek legitymizacji w oczach normalnych ludzi i robi z niego bezmyślnego, obłąkanego fundamentalistycznego oszołoma.

Kampania „islamskiego terroryzmu” w Europie w żaden zatem sposób nie służy celowi uwolnienia Bliskiego Wschodu od agresji NATO, wręcz przeciwnie. W zasadzie, kampania ta wprost ułatwia dalszą militarną ingerencję Zachodu na Bliskim Wschodzie pod pretekstem „walki z zagrożeniem terrorystycznym” i, jak wspomniałem, usprawiedliwia narzucenie europejskiemu społeczeństwu polityki państwa policyjnego i ograniczenie swobody poruszania się zwykłych obywateli.

Staram się wykazać, jeśli jeszcze tego nie zauważyliście, że „islamskie ataki terrorystyczne” są najprawdopodobniej formą wojny zastępczej, prowadzonej przez Stany Zjednoczone (i innych zachodnich agentów rządowych) w celu ochrony ich własnych „interesów”, a polegają one (jak zawsze) na kontroli politycznej przyszłości jak największej części świata i, oczywiście, jeszcze ściślejszej kontroli nad najcenniejszym zasobem na świecie – czyli nad ludzką populacją.

Idea „wojny zastępczej”, prowadzonej przez rządy jako sposób na ukrycie swoich prawdziwych intencji, być może dla was jest czymś nowym, ale nie jest nowością dla naszych politycznych i wojskowych przywódców. W odpowiedzi na ataki w Brukseli szef ukraińskich służb wywiadowczych powiedział, że „nie zdziwiłby się, gdyby się okazało, że zamachy w Brukseli były elementem wojny hybrydowej, prowadzonej przez Rosję”. Oczywiście pomysł, że za tymi zamachami stoi Rosja, jest śmiechu warty i całkowicie zgodny z prowadzoną przez Stany Zjednoczone antyrosyjską kampanią propagandową, której ostatnim przykładem są oskarżenia głównego NATO-wskiego podżegacza wojennego w Europie, gen. Breedlove’a pod adresem Rosji o stworzenie kryzysu uchodźstwa w celu „przytłoczenia i złamania Europy”. No tak, Rosja – państwo, które przez 6 miesięcy niszczyło armie terrorystyczne w Syrii, które spowodowały kryzys uchodźców – jest odpowiedzialna za jego stworzenie i wykorzystanie jako swego rodzaju „wojny hybrydowej” przeciwko Europie! Trzeba być naprawdę kompletnym psychopatą lub skrajnie niepoczytalnym (niewielka różnica), by dojść do takiego wniosku.

Wojna hybrydowa jest tym samym, co wojna zastępcza. Jest to wojna z wykorzystaniem pośrednich środków, w której jedna strona stara się doprowadzić u swojego przeciwnika do tego samego efektu, jaki uzyskałaby za pomocą bezpośredniego ataku, podczas gdy winą za skutki obciąża się stronę trzecią. Skoro zatem bezpośrednim efektem tak zwanego „terroryzmu islamskiego” jest kolejne usprawiedliwienie zachodniej kontroli na Bliskim Wschodzie i zaostrzonej kontroli państwa policyjnego nad społeczeństwem Europy, to jak sądzicie, kto najbardziej korzysta na tych atakach? Rosja? Ludność Bliskiego Wschodu i pozostali muzułmanie, walczący o „wolność”? Czy też pewne polityczne i korporacyjne kliki?

Tłumaczenie: PRACowniA

Dodaj komentarz »

Brak komentarzy.

RSS feed for comments on this post. TrackBack URI

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.

Stwórz darmową stronę albo bloga na WordPress.com.