PRACowniA

14 marca 2013

Kult ekonomii głównego nurtu

Washington’s Blog
30 czerwca 2012 20:34 CDT

© n/a

Ekonomia neoklasyczna oparta jest na mitach.

Ekonomia neoklasyczna jako kult ignoruje rzeczywistość na rzecz mitów podzielanych przez jej zwolenników. Profesor ekonomii Michael Hudson napisał:

[Laureat nagrody Nobla z dziedziny ekonomii Paul Samuelson stwierdził, że] “wyciągając wnioski płynące ze zbioru abstrakcyjnych założeń, nie należy doszukiwać się nadmiernych powiązań pomiędzy rzeczywistością a przyjętymi założeniami”.

On sam, mimo hołdowania takiej zasadzie, nie powstrzymał się od wyciągania wniosków [z teoretycznych założeń], które wywarły wpływ na namacalną rzeczywistość, w której żyją prawdziwi, a nie abstrakcyjni ludzie…

Wiliam Vicker – laureat nagrody Nobla z dziedziny ekonomii z roku 1997 – w duchu tego obecnie szeroko rozpowszechnionego podejścia napisał podręcznik Mikroekonomia, w którym czytamy:

“Właściwa teoria ekonomiczna stanowi, w gruncie rzeczy, jedynie system logicznych powiązań pomiędzy określonym zbiorem założeń i płynącymi z nich wnioskami… Zasadność teorii właściwej nie zależy od istniejącej, bądź nieistniejącej, zbieżności pomiędzy teoretycznymi założeniami lub płynącymi z nich wnioskami a zaobserwowanymi, rzeczywistymi zjawiskami. Teoria jako wewnętrznie spójny system jest zasadna wtedy, jeśli jej konkluzje stanowią logiczne konsekwencje przyjętych założeń, a fakt, że ani te założenia, ani konkluzje nie mają pokrycia w rzeczywistości, nie unieważnia jej; może co najwyżej świadczyć o tym, że nie jest ona nazbyt użyteczna. Wszystkie założenia w dowolnej czystej teorii mają zasadniczo charakter tautologiczny, w tym sensie, że wnioski płyną z nich w sposób dorozumiany, są w nich ukryte ”.

Tego typu pogardy dla empirycznej weryfikacji założeń nie spotyka się naukach fizycznych [astronomia, fizyka, biofizyka, geofizyka].

© n/a
“Nasze modele pokazują, że nie istnieje zagrożenie powodziowe”

Ekonomiści neoklasyczni stworzyli mega-banki, wychodząc z założenia, że większe oznacza lepsze. Udają, że rozsądniej jest nieść pomoc dużym bankom niż zwykłym ludziom, że zadłużenie nie istnieje, że wysoki poziom dźwigni finansowej jest korzystny, że sztucznie zaniżone stopy procentowe są dobrym pomysłem, że bańki spekulacyjne to genialna sprawa, że defraudacje powinny być tuszowane, a niewypłacalne podmioty gospodarcze należy ratować. Kryzys gospodarczy w 2008 roku udowodnił, że podstawowe założenia neoklasyków są błędne, ale mimo przejściowego kwestionowania swoich mitów, szybko powrócili oni do utartych schematów postępowania.

© n/a

Profesor ekonomii Steve Keen napisał: Ekonomia neoklasyczna stała się religią. O tym, że jej zwolennicy naprawdę tak myślą, decyduje jej silna matematyczna podbudowa. Uznając coś za prawdę, jesteś skazany na odpowiadający temu sposób myślenia, dopóki jakaś siła z zewnątrz nie zniszczy tego przeświadczenia”. Zdaniem profesora ekonomii Paula Heynego ekonomiści uzasadniają wdrażane rozwiązania społeczne i gospodarcze nadając podejmowanym krokom quasi-religijny charakter. Ergo, ekonomiści uprawiają swoistą teologię, przy czym większość z nich nie jest tego faktu świadoma.

Profesor ekonomii Bill Black powiedział mi, że wciąż trwa spór o liczbę oszustw, które doprowadziły do nadmuchania bańki spekulacyjnej na Wall Street i jej pęknięcia, a w efekcie do Wielkiego Kryzysu w latach 30. XX wieku [z dalszej części artykułu dowiecie się, co Black ma na myśli]. Komisja Pekora, prowadząca śledztwo w tej sprawie, wykryła zakrojone na wielką skalę manipulacje zyskami kapitałowymi, konflikty interesów oraz potajemne nadużycia, jakich dopuszczali się przedstawiciele państwowych elit finansowych. Mimo tego, że nadużycia te zostały udokumentowane w pracy Johna Kennetha Galbraitha, teoklasyczne sprawozdania ekonomiczne ignorują je lub usprawiedliwiają.

Black wyjaśnia: „[Ekonomiści neoklasyczni uwierzyli, że] przypadki nadużyć finansowych na rynkach papierów wartościowych są nierealne z uwagi na „efektywność” tych rynków [alokacyjną, operacyjną i informacyjną] oraz na fakt, że funkcjonują one tak, jakby były prowadzone przez „niewidzialną rękę”. Rynki nie mogłyby działać efektywnie, jeżeli dochodziłoby do oszustw w nadzorze księgowym, w związku z czym wiemy (opierając się na rozumowaniu cyrkularnym), że defraudacje na giełdzie papierów wartościowych nie mogą istnieć. W rzeczywistości, kiedy [ekonomiści głównego nurtu] próbują wyjaśnić, dlaczego problem nadużyć finansowych domyślnie nie dotyczy rynków papierów wartościowych, ich oparta na wierze logika staje się jeszcze bardziej humorystyczna”.

Dziennikarz Guardiana Alex Andrews napisał:

„Wyznanie Alana Greenspana, byłego szefa systemu rezerwy federalnej USA, [że jego założenie, że defraudacje nie są dużym problemem w gospodarce, było całkowicie błędne] zostało przez wielu słusznie odebrane jako kryzys wiary – wiary w to, że nieograniczone, wolne rynki zawsze będą przychylne [komentarz: poniżej wykażę, że neoklasyczni ekonomiści tak naprawdę niespecjalnie wierzą w wolne rynki. Oznacza to, że bardziej przypominają oni zaślepionych sekciarzy niż ludzi prawdziwej wiary]. Wyszło na jaw to, o czym do tej pory mówili tylko nieliczni, a mianowicie, że ekonomia neoliberalna ma zasadniczo charakter religijny. Stoi to w sprzeczności ze zdrowym rozsądkiem. Czy polityka Greenspana i innych na pewno opiera się na znajomości nauk ekonomicznych, w szczególności jej głównego neoklasycznego nurtu, wykładanego najczęściej na uniwersytetach całego świata? Przecież ekonomia neoklasyczna bez wątpienia ma naukowy charakter, gdyż na jej potrzeby wykorzystuje się olbrzymie ilości skomplikowanych narzędzi matematycznych, w efekcie czego nadaje się jej pozory swoistej społecznej fizyki – na co od dawna liczy. […]

Równania dowodzą, że wolny rynek się sprawdza, ale wyłącznie w sterylnym świecie matematycznych abstrakcji, które opierają się na niedorzecznych założeniach, takich jak rynek doskonale konkurencyjny. Nie zaskakuje więc fakt, że Jean-Philippe Bouchaud, publikujący w czasopiśmie Nature, wzywa do przeprowadzenia „naukowej rewolucji” w ekonomii.

Kiedy ekonomia traci swój status naukowy, jej religijne aspekty stają się coraz bardziej oczywiste. Profesor ekonomii Robert H. Nelson poświęcił swoją karierę próbie wykazania, że ekonomia ma charakter religijny. Według Nelsona, ekonomiści po II wojnie światowej obiecywali postęp, odpuszczenie grzechów i raj na ziemi dzięki „ewangelii efektywności”. Niczym kapłani określający dobre i złe zachowania, umożliwiając dokonanie dzieła zbawienia. […]

W rzeczy samej, jest to rynkowa teodycea [koncepcja usiłująca wytłumaczyć problem pogodzenia istnienia dobra i zła], objaśniająca ludziom zasady funkcjonowania rynku. Neoliberalni politycy, ostrzegając przed państwowym interwencjonizmem, chcą zapobiec urzeczywistnieniu się irracjonalnej i tymczasowej woli wyborców, zakłócającej „spontaniczne uporządkowanie” rynków. Jednak obecnie zdaje się to przyjmować postać złowieszczego ostrzeżenia przed „zabawą w Boga” oraz przed próbą przejęcia kontroli nad tajemnicami rynku, których jako ludzie śmiertelni i o „ograniczonej racjonalności”, nie jesteśmy w stanie właściwie pojąć.

W 2005 roku w amerykańskim miesięczniku społeczno-politycznym Harpers napisano, że ekonomia neoklasyczna – pod przykrywką matematyki i nauki – jest w rzeczywistości wykrzywioną formą protestantyzmu w przebraniu:

Ekonomia, w formie prezentowanej w mediach i polityce przez jej reprezentantów, jest kosmologią i teodyceą naszej współczesnej kultury. To ekonomia, w większym stopniu niż sama religia, literatura czy telewizja kablowa, wiedzie prym w tworzeniu opisu społeczeństwa, przedstawiając każdego z nas w relacji do wszechświata, który zamieszkujemy, w relacji człowieka do Boga. Opowieść ta ma posmak cudowności. Są w niej ogromne rzesze obcych sobie nawzajem, działających w pojedynkę indywidualistów, których jednakże łączy piękna i naturalna struktura egzystencji – rynek. Zrozumienie rynków – nie jako artefaktów ludzkiej cywilizacji, ale jako zjawiska natury – służy obecnie za niekwestionowane założenie niemalże we wszystkich politycznych i społecznych debatach. […]

Wydziały ekonomii na całym świecie są w większości okupowane przez ekonomistów jednego nurtu. W obrębie dziedziny, którą się zajmują, określa się ich mianem ekonomistów „neoklasycznych”, przy czym założenia tej dyscypliny powstały na przestrzeni XIX wieku. […]

Ekonomia neoklasyczna przejawia tendencję do bagatelizowania znaczenia ludzkich instytucji, preferując w zamian system przepływu i wymiany, regulowany przez naturalną równowagę. Opierając się na wierze w to, że rynki działają w sposób naukowo poznawalny, postrzega je jako samoregulujące się matematyczne cuda, jako delikatne ekosystemy, które należy zostawić samym sobie.

Wszelki powiew kreacjonizmu wokół tej idei nie jest to dziełem przypadku. Przed pojawieniem się w 1870 roku terminu „ekonomia”, impulsu do obecnej naukowej pewności siebie dostarczało chrześcijaństwo ewangeliczne. Kiedy w latach 1800 – 1850 chrześcijaństwo ewangeliczne zaczęło przybierać postać potężnego ruchu religijnego, badania z zakresu bogactwa i handlu nazywano „ekonomią polityczną”. Dwiema książkami, które stanowiły wówczas centrum uwagi tej nowej dziedziny nauki były Bogactwo narodów (1776) Adama Smitha oraz Zasady ekonomii politycznej i opodatkowania (1817) Davida Ricardo. […]

Ricardo był zdania, iż zawsze będą istnieć konflikty interesów pomiędzy poszczególnymi grupami w gospodarce – właścicielami, inwestorami, najemcami, robotnikami. Wiarygodność Ricardo w oczach kapitalistów była niepodważalna, nie był on bowiem filozofem, jak Adam Smith, lecz odnoszącym sukcesy maklerem giełdowym, który przeszedł na emeryturę za młodu, dzięki zarobionym przez siebie pieniądzom. Jednak jego pogląd na kapitalizm zdawał się sugerować, że idea harmonijnego społeczeństwa należy do przeszłości – częścią współczesnego świata są konflikty klasowe, a dobrotliwy angielski dziedzic i chłop odchodzą do lamusa.

Grupą najmocniej odżegnującą się od tych pesymistycznych spostrzeżeń Smitha i Ricarda byli ewangelicy. Mowa tu o reformatorach klasy średniej, którzy chcieli zmodyfikować doktrynę protestancką. Idea, że kapitalizm prowadzi do klasowych konfliktów, była dla nich nie do przyjęcia, gdyż oznaczałoby to, że świat stworzony przez Boga jest w stanie wojny sam ze sobą. Ewangelicy wierzyli w opatrzność boską, której dowodem jest logiczny i uporządkowany wszechświat, a nową gospodarkę przemysłową traktowali jako urzeczywistnienie boskiego planu. Według nich, wolny rynek to doskonale zaprojektowane narzędzie, które wynagradza zacne chrześcijańskie zachowanie, natomiast krnąbrne – każe i poniża.

Centralnym punktem tej wczesnej ewangelickiej doktryny była idea grzechu pierworodnego – wszyscy rodzimy się splamieni zepsuciem i żądzą uciech cielesnych – a prawdziwym celem życia ziemskiego jest jego odkupienie. Próby, jakimi jesteśmy poddawani, zarabiając na życie – pot ciężkiej pracy, strach przed ubóstwem, trud oszczędzania – były ziemskimi testami wyrzeczenia się grzechu i przestrzegania cnót. Ewangelicy wierzyli, że zbawienie w ostatecznym rozrachunku było możliwe tylko dzięki nawróceniu się i wierze, niemniej jednak cierpienie towarzyszące ziemskiej egzystencji traktowali jako środek do uzyskania odpuszczenia grzechu pierworodnego, jako swoistą pokutę. […]

Ekstremiści nawoływali do umartwiania ciała i karcili każdego, kto czerpał przyjemność z jedzenia, picia czy życia towarzyskiego. Ubóstwo traktowali jako część boskiego planu. Psychiczne udręki z powodu biedy czy obciążenia długiem oraz fizyczne doświadczanie głodu i zimna uznawali za swoiste naturalne ostrogi, kłujące sumienia grzeszników. Uważali, że cierpienie biednych wywoła u nich wyrzuty sumienia, refleksję, a ostatecznie nawrócenie odmieniające ich los. Innymi słowy, ludzie biedni nie są biedni bez przyczyny, w związku z czym pomaganie im w wyjściu z ubóstwa zagroziłoby ich śmiertelnym duszom. To ewangelicy zaczęli postrzegać magnata biznesowego jako heroiczną postać, a jego bogactwo jako tryumf jego szlachetnej woli. Makler giełdowy, który dla Adama Smitha był podejrzanym i nieco pokrętnym typem, dla dziewiętnastowiecznych ewangelików był duchowym zwycięzcą.

W latach 20. XIX wieku ewangelicy stanowili już dominującą siłę w brytyjskiej polityce gospodarczej. […] Ewangelicy ery wiktoriańskiej przyjęli podobne podejście do kryzysu w Irlandii w latach 1845-1850 – głodu ziemniaczanego. […]

Określenie „ekonomia polityczna” zaczęło przywodzić na myśl bezwzględny brak poszanowania dla ludzkiego cierpienia. W kolejnym pokoleniu, kiedy pojawili się entuzjaści nowej ery kapitalizmu, termin „ekonomia polityczna” wyrzucono po prostu do kosza. Nową dziedzinę nazwano „ekonomią”. Tym, co politycznych ekonomistów wpakowało w kłopoty pokolenie wcześniej, było wrażenie, odnoszone przez społeczeństwo zdominowane przez czytelników twórczości Karola Dickensa, że „ekonomia polityczna” dotyczyła głównie polityki – żarliwego narzucania ideologii rynku. Ekonomia, natomiast, została opracowana jako nauka – dziedzina wiedzy obiektywnej, oparta na żelaznych zasadach matematyki.

Przemodelowanie ekonomii na modłę fizyki uchroniło tę nową naukową dyscyplinę od wszelkich zarzutów wysuwanych czy to na gruncie moralnym, czy sentymentalnym. Zagadnienie to podjął w roku 1871 brytyjski ekonomista Wiliam Stanley Jevons, porównując „teorię ekonomii” do „nauki o mechanice statycznej (t.j. do fizyki), argumentując, że mechanizm rynkowy, [podczas którego dochodzi do ustalenia się równowagi rynkowej, czyli zrównania popytu z podażą oraz ustalenia ceny równowagi] – („the laws of exchange”) przypomina „zasady dynamiki Newtona” („the laws of equilibrium”).

Dziś nauka i religia stawiane są często w opozycji, ale „naukowy” zwrot dokonany przez Jevonsa i jego kolegów służył wyłącznie ugruntowaniu wiary ich ewangelickich poprzedników. Ewangelicy byli zdania, że rynek jest boskim systemem, kierowanym przez prawa duchowe. Z kolei dla ekonomistów „naukowych” rynek stanowił naturalny system odzwierciedlający zasadę równowagi, powstałą w efekcie zrównoważenia poszczególnych dusz. […]

Polityczna debata w Stanach Zjednoczonych czy to w Kongresie, czy w prasie toczy się w duchu przekonania, że neoklasyczna teoria wolnego rynku jest jakoby niepodważalna – zatwierdzona przez naukę i ustanowiona przez Boga. Jednakże rynki nie są spontanicznymi tworami natury; są wytworem ludzkiej cywilizacji, jak na przykład lodowisko.

Twierdzenie, że rynki są produktami powstałymi według praw nadrzędnych, tworami natury lub boskiej woli, sankcjonuje jeden wyjątkowo ekstremalny punkt widzenia w sprawie polityki i społeczeństwa.

W podobnym duchu pisze dziennikarz Philip Pilkington:

Bazowe założenie, że istnieje „niewidzialna ręka”, która wygładza rozbieżności oraz zwiększa efektywność procesu produkcji i obiegu dóbr, jest zasadniczo zbieżne ze stwierdzeniem Hegla na temat historii (dziejów ludzkich) napędzanych przez siłę zwaną Rozumem (w rzeczy samej, Hegel powoływał się na prace Smitha; niewykluczone, że publikacje Smitha stanowiły dla Hegla jedno z najważniejszych źródeł bibliograficznych). Powyższy pogląd, czy to głoszony przez Smitha, czy przez Hegla, został zaczerpnięty z protestanckiej tradycji przeznaczenia. We wspomnianym kontekście rozumowanie przybiera charakter całkowicie metafizyczny i niesie ze sobą moralną lekcję przekazywaną uczniom, tak jak czynili to ongiś metafizycy. […]

Ekonomiści dokonują olbrzymich uogólnień na temat populacji, którą badają. Na przykład, przyglądają się pojedynczemu konsumentowi, który korzysta z tych samych dóbr, a następnie projektują jego zachowania na pozostałych konsumentów. Jest to rozumowanie czysto metafizyczne. Pomysł ten pojawia się najpierw w głowach ekonomistów, aby następnie posłużyć jako teoretyczna konstrukcja, która rozpada się w momencie, kiedy pierwotny zamysł okazuje się błędny. Wówczas wyłuskują z niej rodzaj „moralnego kodu”, który ma wskazywać ludziom, jak należy postępować. W tym konkretnym przypadku, studenci dowiadują się, w jaki sposób powinni zachowywać się konsumenci, aby proces produkcji przebiegał skutecznie i wydajnie.

Czy powyższy mechanizm różni się od działań podejmowanych przez szamana, który najpierw tworzy mit o pochodzeniu plemienia, potem doszukuje się w nim moralnych lekcji, a następnie przekazuje je ludziom? Nie. […]

Ekonomiczne idee – jak mit “pojedynczego konsumenta” – pełnią funkcję “zasad ograniczających” w sposobie myślenia o świecie, jaki narzuca się ludziom we współczesnym społeczeństwie. Opinii, które wykraczają poza te „symboliczne granice”, nie należy traktować poważnie. Przy czym omawiane idee-mity są zwyczajnymi metafizycznymi konstrukcjami zbudowanymi przez ekonomistów i rozpowszechnionymi wśród populacji jako swego rodzaju system moralny.

Ergo, ekonomia jest jak totem, a jej proste, moralne lekcje stanowią tabu. W taki właśnie sposób ustala się w nowoczesnym świecie sposoby naszego myślenia i postępowania. „Niewidzialna ręka” Adama Smitha jest bezpośrednim potomkiem tradycji protestanckiego przeznaczenia. Ekonomia stała się ponownie doktryną metafizyczną, sprowadzoną do kilku prymitywnych moralizmów, którymi karmi się wykształcone społeczeństwo. Jest to w gruncie rzeczy subtelny sposób mówienia ludziom, co powinni robić, zapewniając ich jednocześnie, że takie upoważnienie organom władzy nadaje swoiste naturalne, czy też boskie prawo. […]

W kręgach politycznych dzisiejsi ekonomiści odgrywają rolę nadwornych kapłanów. Używają oni swojej ezoterycznej i nieprzeniknionej „wiedzy”, aby mówić politykom, co powinni robić, a czego nie. Ograniczenie funkcji ekonomisty do objaśniania, w jaki sposób działa system, zbliżyłoby ją w istocie do funkcji pełnionej przez prawnika. Polityk zasięga rady prawnika, aby dowiedzieć się, co może, a czego robić nie może, aby następnie w oparciu o tę wiedzę podejmować decyzje. W podobny sposób mógłby zasięgać rady ekonomisty, gdyby ten był uznany za osobę pomocną w kwestiach operacyjnych, a nie za proroka.

Oczywiście, taka sytuacja zagroziłaby pozycji ekonomisty w dzisiejszym społeczeństwie. Jak można sobie wyobrazić, raczej miło jest być traktowanym jako osoba o cechach boskich, ustanawiająca metafizyczne zasady „wewnętrznego” funkcjonowania świata i wynikające z nich ponadczasowe prawdy i moralne pewniki, którym my, zwykli śmiertelnicy, mamy się podporządkować. A zatem, można sobie również wyobrazić, że kapłani i ich lud zareagują na takie wyzwanie moralnym oburzeniem. Jest to oburzenie kapłana, któremu powiedziano, że jego Bóg jest wymysłem powstałym w jego umyśle po to, aby mógł wykorzystywać go jako narzędzie oddziaływania na bliźnich.

Ekonomiści neoklasyczni NIE WIERZĄ w wolny rynek

Podczas gdy wiele z wyżej przytoczonych cytatów wskazuje na to, że wolny rynek dla neoklasycznych ekonomistów stanowi przedmiot kultu, to w gruncie rzeczy, nie jest to jednak prawda.

Już kiedyś pisałem, Mahatma Gandhi, zapytany, co myśli na temat zachodniej cywilizacji, odpowiedział: „Myślę, że byłby to dobry pomysł”. Podobną opinię mam o kapitalizmie wolnorynkowym. Byłby to dobry pomysł, tyle że nie to mamy teraz. Mamy albo socjalizm, albo faszyzm, albo jakiś rodzaj grabieży. Jeżeli ludzie chcą krytykować kapitalizm i proponują jakąś alternatywę – w porządku…ale tylko wtedy, gdy rozumieją, na czym polega kapitalizm wolnorynkowy oraz że od jakiegoś już czasu Ameryka go nie praktykuje.

Ludzie, którzy twierdzą, że kapitalizm nie działa, wskazując przy tym na zachodnie gospodarki, popełniają ten sam błąd, co ci, którzy wskazują na miliony niewinnych ofiar ludobójstwa Stalina i obwiniają za to socjalizm. Bez tworzenia przez rząd banków zbyt dużych, aby mogły upaść, interwencji Fed-u w modelowanie stóp procentowych i rynków, kreowania przez rząd pokusy nadużyć zachęcającej do spekulacji w stylu kasynowym, korupcji wśród państwowych urzędników, tworzenia systemu agencji ratingowych sponsorowanych przez rząd, u których podstaw leży łapówkarstwo, a także bez innych wolnorynkowych wypaczeń, powstałych z inicjatywy instytucji rządowych, sytuacja nie przedstawiałaby się aż tak źle.

Dołączanie do grona przeciwników kapitalizmu z powodu bałaganu, w którym się znaleźliśmy, to jak przeciwstawianie się zachodniej cywilizacji przez Gandhiego ze względu na sposób, w jaki Brytyjczycy potraktowali Indie.

Podobnie jak wioskowy szaman, który często zjednywał sobie poparcie, promując i sankcjonując swoją władzę jako niepodważalną, bo ustanowioną przez Boga, wielu dzisiejszych neoklasycznych ekonomistów usprawiedliwia działania, podejmowane przez rządzącą klasę polityczną, jako „ekonomicznie uzasadnione”, nawet jeżeli stanowią one antytezę ekonomii wolnego rynku.

Postscriptum 1: Aby ekonomia wolnego rynku stała się prawdziwą nauką, należy bez wątpienia wziąć pod uwagę również takie realia, jak chociażby: zjawisko asymetrii informacji, efekty zewnętrzne, zdolność wpływowych przestępców do zniekształcania rynków czy skłonność ludzi do dziwacznych zachowań.

Postscriptum 2: Tak jak niesłuszne jest potępianie religii jako całości za zachowanie jakiegoś szalonego przywódcy sekty, tak i niestosowne jest obwinianie wolnorynkowego kapitalizmu za nasz niesprawny system ekonomiczny. Odpowiedzialnymi za jego szwankowanie są neoklasyczni ekonomiści.

Tłumaczenie: PRACowniA

Artykuł na SOTT.net: Mainstream Economics is a Cult

14 Komentarzy »

  1. „Komisja Pekora, prowadząca śledztwo w tej sprawie, wykryła zakrojone na wielką skalę manipulacje zyskami kapitałowymi, konflikty interesów oraz potajemne nadużycia, jakich dopuszczali się przedstawiciele państwowych elit finansowych. Mimo tego, że nadużycia te zostały udokumentowane w pracy Johna Kennetha Galbraitha, teoklasyczne sprawozdania ekonomiczne ignorują je lub usprawiedliwiają.”

    Czytając ten artykuł miałem wrażenie, że autor zakłada dobrą wolę wśród „teoretyków” którzy dla wspólnego dobra wdrażają jakiś tam system.
    Moim zdaniem to naiwność.
    Systemy ekonomiczne z założenia są tak „projektowane”, by maksymalizować korzyści klas „panujących”, czy jak kto woli – pasożytujących pod pretekstem kierowania i organizacji – nad klasą pracującą.

    Przykładowo – najbardziej prymitywna forma wyzysku – niewolnictwo. Z punktu widzenia właściciela, taki system ma poważną wadę – niewolnika trzeba wyżywić i zapewnić mu dach nad głową. Jednocześnie nie można niewolnika okraść.
    Dla porównania – obecny system, moim zdaniem bardzo rozwinięta forma niewolnictwa. Spójrzmy jak z punktu ekonomii przewyższa prymitywne niewolnictwo:
    1. Wyzyskiwacz nie musi stosować metod przymusu – strach przed utrata pracy robi to za niego.
    2. Wyzyskiwacz nie musi zaspokajać podstawowych potrzeb niewolnika – wystarczy pensja, którą niewolnik może wydać na spłatę kredytów, na żywność lub na opłaty. wybór należy do niego, koszt dla wyzyskiwacza mniejszy niż gdyby miał pokryć wszystkie koszty.
    3. Wyzyskiwacz może okraść swojego niewolnika! Wystarczy, że sprzeda mu to co niewolnik, znaczy pracownik wyprodukuje.

    Ekonomiści już dawno odkryli, że wydawanie pieniędzy przez państwo na inwestycje przynosi społeczeństwu dobrobyt, dobrobyt zależy bowiem od przepływu pieniądza i jego ilości w obrocie.
    Globalnie panujący monetaryzm zakłada więc maksymalne ograniczenie pieniądza w obrocie – właśnie po to by utrzymywać ludzi poniżej poziomu niewolnictwa. Po to by skuteczniej dyscyplinować ludzi, ponieważ niedobór pieniądza tworzy zapotrzebowanie na kredyty, które fantastycznie mobilizują ludzi do szkodzenia wszystkim dookoła włącznie z sobą. A gdy ludzie są skłóceni, to raczej nie połączą swych sił, by uciec z niewoli… I kółko się zamyka…

    Komentarz - autor: Michał Wolski — 14 marca 2013 @ 14:40

  2. „Równania dowodzą, że wolny rynek się sprawdza, ale wyłącznie w sterylnym świecie matematycznych abstrakcji”

    To jest jedno z większych oszustw promowanych przez „ekonomistów”. Wolny rynek polega na równości podmiotów. A podmioty są różne w różnym czasie. Nie można sobie wejść na „wolny rynek” nie mając za sobą kapitału, powiązań i infrastruktury. Wolny rynek mógłby działać, gdyby wszystkie informacje gospodarcze były jawne, gdyby każdy człowiek mógł w dowolnej chwili zmienić pracodawcę, gdyby każdy pracodawca podlegał tym samym zasadom, gdyby zasady były uczciwe i gdyby na każdym miejscu na świecie obowiązywały były te same… Za dużo całkowicie niespełnionych „gdyby” żeby można traktować „równania” jako pasujące do rzeczywistości.

    Komentarz - autor: Michał Wolski — 14 marca 2013 @ 14:50

  3. @ Michał Wolski

    Faktycznie, trudno uwierzyć, by budowniczowie obowiązującej doktryny ekonomicznej nie wiedzieli co robią. Nazywają ją „teorią racjonalną”, a budują w oparciu o jakąś „niewidzialną rękę rynku”, popychaną w kierunku super-nieracjonalnych zachowań. A ze strachu, że ludzie w ogóle przestaną ufać owym ekonomistom od siedmiu boleści, wprowadzają jakieś niby-autokorekty.

    Ta ekonomia musiała celowo zostać tak skonstruowana, by żadna gospodarka na niej oparta, nie była w stanie wytrzymać racjonalnych postaw konsumenckich.
    Chyba że….. ci ekonomiści od siedmiu boleści są imbecylami, co wydaje się niemal pewne.

    „Co takiego nie może zdarzyć się na tym świecie? Nawet pchła potrafi połknąć słonia!
    /Mułła Nasr Eddin/

    Komentarz - autor: Mariam — 15 marca 2013 @ 10:15

  4. „Czytając ten artykuł miałem wrażenie, że autor zakłada dobrą wolę wśród “teoretyków” którzy dla wspólnego dobra wdrażają jakiś tam system. Moim zdaniem to naiwność”.

    Ja odniosłam zupełnie inne wrażenie 🙂 Według mnie, autor daje czytelnikom jasno do zrozumienia, że według niego politycy, podejmujący decyzje w oparciu o modele teoretyczne, czy to neoklasyczne czy monetarne, świetnie zdają sobie sprawę z tego, że „niewidzialna ręką rynku” to ułuda. Teorie funkcjonowania rynku, na które się powołują, to w gruncie rzeczy swoista zasłona dymna dla ich działań – niepodważalne, uzasadnione naukowo doktryny..

    Decyzje przez nich podejmowane stoją bowiem, de facto, niejednokrotnie w sprzeczności z zasadami ekonomii wolnego rynku…A nawet jeśli posługują się oni narzędziami gospodarki wolnorynkowej, to z pewnością nie dla wspólnego dobra, ale po to, aby chronić interesy „klas panujących” i wyzyskiwać resztę…Naiwny lud, nawet jego tzw. wykształcona część, z ochotą łyka „prawdy” rynkowe, którymi karmi ich władza (bo są takie naukowe, tyle w niej mądrych wykresów i równań) i dzięki czemu łatwo nim sterować – a o to przecież w tym wszystkim chodzi…

    Komentarz - autor: Kasia — 15 marca 2013 @ 11:49

  5. Powoływanie komisji, które mają prowadzić śledztwo w sprawie przekrętów czy „naiwne” wyznanie Greenspana-bidulka, że nie wiedział, że jest coś takiego jak defraudacje finansowe, tj. że doktryna rynkowa, w którą wierzył i którą głosił chyba jest trochę „trefna”, to działania, które mają służyć zachowaniu pozorów normalności i praworządności, kiedy lud zaczyna trochę kręcić nosem…

    Komentarz - autor: Kasia — 15 marca 2013 @ 12:24

  6. @ Kasia

    A zauważyłaś przy okazji, że pojęcie „ekonomia wolnego rynku” jest wewnętrznie sprzeczne (antylogia)? Podobnie jak określenie „lider wolnego świata”.

    Komentarz - autor: Mariam — 15 marca 2013 @ 13:23

  7. „A zauważyłaś przy okazji, że pojęcie “ekonomia wolnego rynku” jest wewnętrznie sprzeczne (antylogia)? ”

    Z etymologicznego punktu widzenia, określenie „ekonomia wolnego rynku” nie jest sprzeczne samo w sobie. Sprzeczności można doszukiwać się – co najwyżej – w doktrynerskim określeniu „wolny rynek” (czy „doskonała konkurencja”), powielanym przez zwolenników teorii neoklasycznych, i to oni są właściwymi adresatami wszelkich pytań i uwag w tym względzie…

    Komentarz - autor: Kasia — 15 marca 2013 @ 20:32

  8. Jeśli dobrze zrozumiałam, chodzi Ci o to, że znaczenie słowa „ekonomia” nie stoi w sprzeczności ze znaczeniem słowa „wolny”?

    Podążmy zatem najprostszym dostępnym tropem słowa „ekonomia”.

    Słownik wyrazów obcych i zwrotów obcojęzycznych Kopalińskiego kieruje nas do łacińskiego oeconomia

    Słownik łacińsko-polski PWN (2007r.) objaśnia: oeconomus (wyraz grecki) gospodarz, zarządca

    Z wiki dowiadujemy się, że przykładem zastosowania tego greckiego słowa oeconomus jest werset z Ewangelii Łukasza 12;42, który brzmi (wg przekładu BT):
    „Pan odpowiedział: Któż jest owym rządcą (oeconomus) wiernym i roztropnym, którego pan ustanowi nad swoją służbą, żeby na czas wydzielił jej żywność?”
    Zwróć uwagę na kontekst.
    Biblia w przekładzie NW oddaje to słowo jeszcze dosadniej: szafarzem.
    Dowiadujemy się jeszcze, że w Kościele katolickim „ekonom” to tytuł urzędnika diecezjalnego, zajmującego się sprawami finansowymi.

    Z kolei słownik XVII wieku podaje: łac. oeconomus » rządca folwarczny «

    Źródła:
    http://www.slownik-online.pl/kopalinski/FE4F700FD882679A412565BD0035EB3D.php
    http://en.wikipedia.org/wiki/Oeconomus
    http://sxvii.pl/drukuj.php?strona=lista&sposob=od&znajdz=E&uklad=af

    Co do słowa „wolny”, sprawa jest jeszcze bardziej skomplikowana, bo jego „znaczenie zmienia się zależnie od stopnia świadomości człowieka i pojęcia o sobie samym jako bycie niezależnym i wyodrębnionym” ( E.Fromm „Ucieczka od wolności” )

    Czy w świetle powyższego dalej uważasz, że nie ma tu sprzeczności?

    Komentarz - autor: Mariam — 16 marca 2013 @ 01:38

  9. „Jeśli dobrze zrozumiałam, chodzi Ci o to, że znaczenie słowa “ekonomia” nie stoi w sprzeczności ze znaczeniem słowa “wolny”?”

    Nie. Nie ma sprzeczności w określeniu „ekonomia rynku.

    Komentarz - autor: Kasia — 16 marca 2013 @ 17:47

  10. Zgadzam się tu z Kasią. Ekonomia jako nauka społeczna zajmująca się z definicji badaniem, analizą i opisywaniem sposobów gospodarowania, bada, analizuje i opisuje również „wolny rynek”. Gdzie tu sprzeczność?

    Trochę podobnie jest z „liderem wolnego świata”. Kiedy się bliżej pozna rzeczywistą naturę ludzką, staje się jasne, że znakomita część ludzkości chce i potrzebuje lidera. Więc w wolnym świecie – gdzie teoretycznie każdy może zaspokajać sobie swoje potrzeby i zachcianki, jak długo nie narusza praw innych – ludzie znajdą sobie lidera, który chce być liderem (albo liderów). Rzecz tylko w tym, że w wolnym świecie powinno się również znależć troszkę miejsca dla tych, którzy wolą żyć bez lidera, przy czym nic ich nie upoważnia do narzucania swoich preferencji całej reszcie.

    Komentarz - autor: iza — 16 marca 2013 @ 18:19

  11. @ Kasia, Iza

    Nie dostrzegam sprzeczności w określeniu „ekonomia rynku” ani „wolny rynek”. Chciałabym jednak konkretnie wiedzieć co to znaczy i od czego on ma być wolny.

    Dostrzegam za to sprzeczność w zlepku słów „ekonomia wolnego rynku”.
    Prawdopodobnie „słyszę” inaczej, kiedy zastanawiam się nad znaczeniem dosłownym niektórych słów, a ich konkretnym zastosowaniem. Zwłaszcza, gdy zostały one zaadoptowane dla jakichś celów i ich obszar znaczeniowy stał się rozciągliwy jak guma.

    Słowo „lider” na przykład, też ma warstwę znaczeniową, której nie lubię:
    „Im bardziej człowiek czuje, że nie ma kontroli nad swoim życiem, tym większe jest prawdopodobieństwo, że podąży za liderem, który obieca mu poczucie pewności, rozwiązanie i bezpieczeństwo. To jest osobowość autorytarna.” ( https://pracownia4.wordpress.com/2013/02/26/autorytaryzm/#more-7255 )

    Jeżeliby ekonomia w samej rzeczy zajmowała się , byłoby OK.
    Problem polega na tym, że mamy do czynienia z ekonomią służącą wzmocnieniu władzy, nakazową, ze wszystkimi jej patologiami, która projektuje i narzuca swe święte kanony z założeniem – jak to określił w komentarzu Michał.

    Ekonomią destruktywną, ponieważ pojedynczy obywatel praktycznie nie ma wpływu na bieg wydarzeń i coraz mniej możliwości samodzielnego podejmowania decyzji. Serwuje mu się taki zespół uwarunkowań społecznych i taki sposób organizacji pracy, że jest traktowany jak automat, a praca rzadko sprawia mu radość. Okazjonalnie ma możliwość wykorzystania swoich zdolności i ich rozwijania, a częściej wykonuje swoją pracę tylko po to, żeby utrzymać siebie i swych bliskich lub po prostu nie zdechnąć z głodu.

    W której chodzi o maksymalizację zysków „rządców”, a nie o zaspokojenie jego własnych potrzeb i dla satysfakcji. Gdzie uczy się produkować dla zysku, jaki przynosi dany artykuł, a nie dla jego wartości czy to społecznej, czy kulturowej (jest mu obojętne czy produkuje bomby, czy mydło).

    Która warunkuje nawet styl życia i żądzę posiadania rozmaitych artykułów i dóbr, jak na „nowoczesnego” konsumenta przystało.

    Nie zaprzeczam, że ludzie potrzebują przywództwa. Uważam nawet, że w obecnych czasach bez tego się nie obejdzie. Zwłaszcza, że brak wyraźnego autorytetu może przyczynić się do zwiększenia wpływu autorytetów nierozpoznawalnych, anonimowych. To dopiero może być groźne.
    Niestety, ludzie otwierają też drogę dyktatorom, a „natura przywódcy zależy od przeciętnej struktury mas” (W. Reich).

    Chyba, że będziemy mieć do czynienia z nowym typem przywódcy, który dojrzał do swego zadania i będzie w stanie stawić temu opór.

    Komentarz - autor: Mariam — 17 marca 2013 @ 09:53

  12. PS
    Zgubił się fragment tekstu, bo zastosowałam nieodpowiedni znak graficzny do oznaczania cytatu, powinno być:

    Jeżeliby ekonomia w samej rzeczy zajmowała się „badaniem, analizą i opisywaniem sposobów gospodarowania”, byłoby OK.

    Komentarz - autor: Mariam — 17 marca 2013 @ 10:01

  13. PS
    Jeszcze tutaj:

    Problem polega na tym, że mamy do czynienia z ekonomią służącą wzmocnieniu władzy, nakazową, ze wszystkimi jej patologiami, która projektuje i narzuca swe święte kanony z założeniem „maksymalizacji korzyści klas “panujących”, czy jak kto woli – pasożytujących pod pretekstem kierowania i organizacji – nad klasą pracującą” – jak to określił w komentarzu Michał.

    Komentarz - autor: Mariam — 17 marca 2013 @ 10:07

  14. Dla przejrzystości wklejam jeszcze raz cały post 🙂

    Nie dostrzegam sprzeczności w określeniu “ekonomia rynku” ani “wolny rynek”. Chciałabym jednak konkretnie wiedzieć co to znaczy i od czego on ma być wolny.

    Dostrzegam za to sprzeczność w zlepku słów “ekonomia wolnego rynku”.
    Prawdopodobnie “słyszę” inaczej, kiedy zastanawiam się nad znaczeniem dosłownym niektórych słów, a ich konkretnym zastosowaniem. Zwłaszcza, gdy zostały one zaadoptowane dla jakichś celów i ich obszar znaczeniowy stał się rozciągliwy jak guma.

    Słowo “lider” na przykład, też ma warstwę znaczeniową, której nie lubię:
    “Im bardziej człowiek czuje, że nie ma kontroli nad swoim życiem, tym większe jest prawdopodobieństwo, że podąży za liderem, który obieca mu poczucie pewności, rozwiązanie i bezpieczeństwo. To jest osobowość autorytarna.” ( https://pracownia4.wordpress.com/2013/02/26/autorytaryzm/#more-7255 )

    Jeżeliby ekonomia w samej rzeczy zajmowała się “badaniem, analizą i opisywaniem sposobów gospodarowania”, byłoby OK.
    Problem polega na tym, że mamy do czynienia z ekonomią służącą wzmocnieniu władzy, nakazową, ze wszystkimi jej patologiami, która projektuje i narzuca swe święte kanony z założeniem “maksymalizacji korzyści klas “panujących”, czy jak kto woli – pasożytujących pod pretekstem kierowania i organizacji – nad klasą pracującą” – jak to określił w komentarzu Michał.

    Ekonomią destruktywną, ponieważ pojedynczy obywatel praktycznie nie ma wpływu na bieg wydarzeń i coraz mniej możliwości samodzielnego podejmowania decyzji. Serwuje mu się taki zespół uwarunkowań społecznych i taki sposób organizacji pracy, że jest traktowany jak automat, a praca rzadko sprawia mu radość. Okazjonalnie ma możliwość wykorzystania swoich zdolności i ich rozwijania, a częściej wykonuje swoją pracę tylko po to, żeby utrzymać siebie i swych bliskich lub po prostu nie zdechnąć z głodu.

    W której chodzi o maksymalizację zysków “rządców”, a nie o zaspokojenie jego własnych potrzeb i dla satysfakcji. Gdzie uczy się produkować dla zysku, jaki przynosi dany artykuł, a nie dla jego wartości czy to społecznej, czy kulturowej (jest mu obojętne czy produkuje bomby, czy mydło).

    Która warunkuje nawet styl życia i żądzę posiadania rozmaitych artykułów i dóbr, jak na “nowoczesnego” konsumenta przystało.

    Nie zaprzeczam, że ludzie potrzebują przywództwa. Uważam nawet, że w obecnych czasach bez tego się nie obejdzie. Zwłaszcza, że brak wyraźnego autorytetu może przyczynić się do zwiększenia wpływu autorytetów nierozpoznawalnych, anonimowych. To dopiero może być groźne.
    Niestety, ludzie otwierają też drogę dyktatorom, a “natura przywódcy zależy od przeciętnej struktury mas” (W. Reich).

    Chyba, że będziemy mieć do czynienia z nowym typem przywódcy, który dojrzał do swego zadania i będzie w stanie stawić temu opór.

    Komentarz - autor: Mariam — 17 marca 2013 @ 10:14


RSS feed for comments on this post. TrackBack URI

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.

Blog na WordPress.com.