PRACowniA

21 stycznia 2018

Wstrętna, arogancka, imperialistyczna Ameryka w Syrii

Joe Quinn
Sott.net
15 stycznia 2018 19:39 UTC

© AP Photo/ Hammurabi’s Justice News — Wykorzystując kluczowe zasoby, po jednym dżihadyście na raz: oddziały amerykańskie gdzieś w północno-wschodniej Syrii, lipiec 2017 roku.

Kiedy amerykański rząd, czy głębokie państwo, po raz pierwszy zdecydował (circa 2006), że w Syrii konieczna jest „zmiana reżimu” – przede wszystkim jako droga do zakończenia konfliktu w Iranie – postanowił (wraz z sojusznikami z Zatoki Perskiej i Izraelem) użyć do walki sił zastępczych w postaci dziesiątek tysięcy dżihadyjskich najemników wraz z frakcjami kurdyjskimi, wyposażonych w broń dostarczoną przez USA, łącznie ze szkoleniami. Celem było zniszczenie syryjskiego wojska, obalenie demokratycznie wybranego rządu Asada i zainstalowanie tam wasalskiej administracji. Przykrywkę dla tego imperialnego podboju zapewniło zainicjowanie w 2011 roku „kolorowej rewolucji”, która miała niewielkie poparcie wśród Syryjczyków – wbrew zachodniej propagandzie medialnej – po czym rozpoczęła się zastępcza wojna.

Latem 2015 r. projekt był bliski osiągnięcia założonych celów: Syryjska Armia Arabska był mocno przyciśnięta i o włos od poniesienia klęski. Jednak pod koniec września 2015 r. w konflikt włączyło się wojsko rosyjskie i w ciągu ostatnich dwóch lat rozgromiło wspierane przez Zachód siły zastępcze i zdecydowanie przechyliło szalę na korzyść Syryjskiej Armii Arabskiej, zapewniając tym samym bezpieczeństwo rządowi Asada. Można by pomyśleć, że USA, których plany w Syrii zostały udaremnione, zgrabnie się ukłonią, ale mówimy tu o „wyjątkowym kraju”, który nie zna ani nie uznaje porażki.

Fakt rosyjskiego zaangażowania w Syrii zniweczył jednak imperialistyczny plan zmiany reżimu, więc imperium zmuszone było odwołać się do „planu B”, który obejmował wykorzystanie resztek sił zastępczych do zajęcia jak największej części północno-wschodniej części Syrii z zamiarem ostatecznego uznania jej za „niepodległe państwo”, być może zawierające w swojej nazwie słowo „kurdyjskie” albo kombinacje kurdyjskiego z jakimiś innymi „buntowniczymi” i plemiennymi frakcjami.

Na początku bieżącego miesiąca w artykule Sputnik News zacytowano jakiegoś zachodniego anonimowego oficjela, który powiedział, że Waszyngton planuje podjęcie „konkretnych kroków”, zmierzających do zapewnienia kontrolowanemu przez Syryjskie Siły Demokratyczne obszarowi po wschodniej stronie Eufratu w północnej Syrii (który jest trzykrotnie większy od Libanu) dyplomatycznego uznania. W ostatnich dniach doniesienia te zostały potwierdzone przez płk Thomasa Veale’a z wojskowego biura informacyjnego koalicji USA (CJTF-OIR) „walczącej z Daeszem”, który w rozmowie z The Defense Post powiedział, że koalicja, wspierana przez Syryjskie Siły Demokratyczne (SDF), którym z kolei przywodzą Kurdowie, pracuje nad utworzeniem oddziałów w sile 30 tys. ludzi, które miałyby odpowiadać za utrzymanie bezpieczeństwa na granicach Syrii.

Użyty tu termin „granice Syrii” nie oznacza rzeczywistych granic Syrii (z Irakiem, Turcją, Jordanią, Jordanią, Libanem czy Izraelem), ale raczej nowe granice nowej enklawy wewnątrz Syrii, powstanie której siły amerykańskie zamierzają wymóc.

Południowa granica proponowanego nowego Kurdystanu w Syrii przebiega mniej więcej wzdłuż rzeki Eufrat.

Kilka dni temu pełniący obowiązki zastępcy sekretarza stanu David Satterfield był przepytywany przez Kongres USA na temat wojskowych i politycznych zamiarów USA w Syrii. Na pytanie, dlaczego w Syrii miałoby przebywać ponad 2000 żołnierzy amerykańskich (plus wielu „doradców”) bez żadnego prawnego mandatu czy zaproszenia, Satterfield powiedział, że USA:

„…. nie opuściłyby Syrii, nie ogłosiłyby zwycięstwa i poszły sobie… pozostaniemy z kilku powodów: aby zapewnić stabilizację i pomoc na kluczowej północy i północnym wschodzie oraz ochronę naszych sojuszników, Syryjskich Sił Demokratycznych [dżihadyjskich najemników], którzy tak odważnie walczyli przeciw ISIS [a czasami wraz z nim] na północnym wschodzie; żeby spróbować przekształcić struktury polityczne na tym obszarze tak, żeby stanowiły model dla reszty Syrii i mogły być rzetelnie reprezentowane w nowym państwie syryjskim; ale także z innych powodów, w tym żeby przeciwstawić się Iranowi i możliwości wzmocnienia jego obecności w Syrii.

Podczas gdy Satterfield twierdził, że celem jest osiągnięcie sytuacji, gdzie północno-wschodnie terytorium Syrii jest „wiarygodnie reprezentowane w nowym państwie syryjskim”, nikt nie powinien mieć wątpliwości co do tego, że jeśli USA nie będą miały kontroli nad całą Syrią (oczywiście bez Asada), to są gotowe jednostronnie uznać północno-wschodnią część Syrii za w pełni niepodległą. To tyle na temat wyborczych obietnic Trumpa co do skończenia z „tworzeniem autonomicznej wspólnoty politycznej” (nation building).

Żeby oddać im sprawiedliwość, kilku członków Kongresu zakwestionowało tę strategię, m.in. senator. Ben Cardin, czołowy Demokrata w komisji, który wyraził obawę, że administracja Trumpa nie ma niezbędnej autoryzacji od Kongresu do trzymania wojsk amerykańskich w Syrii w jakimkolwiek innym celu niż walka z Państwem Islamskim. Cardin, zwracając się do Satterfielda, powiedział: „Trudno zrozumieć pańską reakcję, bo nawet najszersza interpretacja [istniejącej autoryzacji wojny] nie obejmuje niczego choćby zbliżonego do tego, co pan mówi”. To prawda. Obecność USA w Syrii to nie tylko rażące pogwałcenie prawa międzynarodowego, ale również naruszenie prawa amerykańskiego, a konkretnie War Powers Resolution (rezolucji w sprawie uprawnień wojennych) i (upoważnienia do użycia sił zbrojnych przeciwko terroryzmowi, czyli) Authorization for Use of Military Force Against Terrorists. (Obecnie bowiem ISIS nie stanowi wiarygodnego zagrożenia dla USA.)

Bardziej problematyczna jest kwestia poruszona przez byłego ambasadora USA w Syrii z okresu prezydentury Obamy, Roberta Forda, który powiedział, że irańska obecność wojskowa i irańskie wpływy koncentrują się na południu Syrii, w pobliżu granic izraelskich i jordańskich, a nie na północnym wschodzie, gdzie faktycznie stacjonuje większość wojsk amerykańskich. „Nie jest dla mnie jasne, jak takie rozmieszczenie wojsk w istotny sposób realizuje strategiczny cel ograniczenia wpływu Iranu w Syrii”, powiedział Ford w rozmowie z Al-Monitor. Ford uważa, że końcowa rozgrywka administracji Trumpa jest prawdopodobnie nastawiona raczej na zmuszenie reżimu Asada do pójścia na ustępstwa w ostatecznym porozumieniu politycznym niż na faktyczną konfrontację z Iranem.

Kolejnym drobnym problemem, związanym z utworzeniem niezależnego Kurdystanu w Syrii Północnej, jest Turcja. Jak powinno być wiadomo, Turcja jest od ponad 30 lat uwikłana w konflikt z ludnością kurdyjską. Ostatnią rzeczą, jaką chce zobaczyć turecki rząd, jest jakikolwiek twór na kształt kurdyjskiego państwa na terenie Syrii przy swojej południowej granicy, który, jego zdaniem, ośmieliłby kurdyjskich separatystów w Turcji. Na wieść o amerykańskiej 30-tysięcznej ‘straży granicznej’ w Syrii, składającej się głównie z syryjskich Kurdów, prezydent Erdogan powiedział, że „Turcja zdusi tę armię terroru zanim ta się zrodzi”. W praktyce oznacza to, że tureckie wojsko będzie interweniować w północnej Syrii, aby zapobiec konsolidacji przez te siły autonomicznego regionu, z Afrinem włącznie, wzdłuż granicy tureckiej.

Syryjski i iracki Kurdystan, z Afrinem po lewej

W międzyczasie Rosjanie zamierzają kontynuować proces pokojowy w Astanie jeszcze w tym miesiącu, gromadząc wszystkie uprawnione zainteresowane strony w celu wypracowania pokojowego rozwiązania konfliktu syryjskiego. Z rosyjskiej i syryjskiej (a obecnie i tureckiej) perspektywy ugoda ta nie dotyczy USA, które były w tym kraju tylko w celu ‘zwalczenia ISIS’. Teraz, gdy Rosja zwalczyła ISIS, Stany Zjednoczone powinny naturalnie wrócić do domu. Jednak równie ‘naturalnie’ USA zdają się być zdeterminowane nie tylko do pozostania, ale także do przeciwdziałania resztkowej obecności Rosji w Syrii, jak to miało miejsce w przypadku niedawnego ataku ‘ISIS’ na rosyjskie bazy powietrzne i morskie na wybrzeżu Syrii. Odpowiedzialnością za ten incydent Rosjanie, choć niezupełnie wprost, obciążyli Amerykanów.

[Ponownie, do naszego bardzo głupiego przywódcy, nie atakuj Syrii – jeśli to zrobisz, stanie się wiele złego i USA niż nie zyskają na tej walce] Zdrowy rozsądek, prawda? Ale ten ewidentnie zanika w miarę zbliżania się do „wewnętrznych kręgów” władzy.

Istnieją różne teorie na temat możliwych geostrategicznych interesów, jakim Stany Zjednoczone chcą służyć, wymuszając wycięcie nowego państwa z ziem syryjskich. Czy naprawdę chodzi o ograniczenie rosnących wpływów Iranu w regionie? Czy jest to w ogóle możliwe? Czy chodzi o rurociągi ropy naftowej i gazu? Czy ma chronić rzekomą „jedyną demokrację na Bliskim Wschodzie” – Izrael? Wszystkie te (i inne) hipotezy są całkiem rozsądne, ale jeśli chodzi o imperializm amerykański, zdobycie i utrzymanie „nieruchomości” na całym świecie zawsze było celem samym w sobie. Dla budowniczych imperium rozszerzanie imperialnego przyczółka nie ma żadnych minusów, to ich racja bytu, jest to w ich krwi – przynajmniej do czasu, aż rozrosną się zbyt daleko i cały gmach się zawali.

Nawet kiedy akceptuje się realną politykę „wielkich gier”, w które od zawsze grają imperialiści, i nie chce się być zbyt delikatnym – lub, Boże broń, „społecznie sprawiedliwym” – w amerykańskim imperializmie, który przypisuje sobie niemal wyznaczoną przez Boga misję cywilizowania i dozorowania świata, jest jeszcze coś niezwykle obrzydliwego i przechodzącego ludzkie pojęcie. Jedną rzeczą byłoby, gdyby Ameryka, jako najnowsze światowe imperium, faktycznie dotrzymywała swoich obietnic i zwiększała stabilność i dobrobyt na świecie. Ale nie taki jest oczywiście rezultat amerykańskich interwencji zagranicznych na przestrzeni ostatnich 70 lat. Niektórzy mogą twierdzić, że podbój imperialny z definicji pociąga za sobą destabilizację i zniszczenie kraju docelowego, jednak zaangażowanie Rosji w Syrii i na Ukrainie oraz chińskie „podboje” gospodarcze na całym świecie jak dotąd pokazały, że wcale nie musi to być prawdą. Scenariusz obopólnej korzyści dla najeźdźcy i najechanego jest możliwy. Albo, jak lubi mówić amerykańska lewica, inny świat jest możliwy.

Wystarczy nie być chciwym, bezmyślnym, hipokytycznym i obłudnym dupkiem.

„Pomnik Walki Przeciwko Terroryzmowi na Świecie”, znany również pod nazwą „Tear Drop Memorial” – 30-metrowa rzeźba Zuraba Cereteliego, przekazana Stanom Zjednoczonym jako oficjalny dar od rządu rosyjskiego, jako pomnik upamiętniający ofiary zamachów z 11 września 2001 r. i zamachu bombowego w Światowym Centrum Handlu w 1993 r. Stoi na końcu byłego Military Ocean Terminal w Bayonne, w stanie New Jersey.

Joe Quinn jest współautorem książek 9/11: The Ultimate Truth (z Laurą Knight-Jadczyk, 2006 r.) i Manufactured Terror: The Boston Marathon Bombings, Sandy Hook, Aurora Shooting and Other False Flag Terror Attacks (z Niallem Bradleyem, 2014 r.), autorem i prezenterem The Sott Report Videos i współgospodarzem cotygodniowej audycji radiowej „Behind the Headlines” w ramach Sott Talk Radio network.

Uznany internetowy eseista od 10 lat pisze wnikliwe analizy dla Sott.net. Jego artykuły ukazały się na wielu alternatywnych stronach poświęconych wydarzeniom na świecie, internetowe stacje radiowe przeprowadzały z nim wywiady, gościł też w irańskiej telewizji Press TV. Jego artykuły można również znaleźć na jego prywatnym blogu JoeQuinn.net.

Tłumaczenie: PRACowniA

Komentarz Pracowni: Interesująca analiza sytuacji ukazała się 17 stycznia na rosyjskim portalu Discred. Poniżej skrót w naszym niezdarnym tłumaczeniu:

Gorące głowy z administracji Donalda Trumpa ustawiły swojego szefa. Pozycja Stanów Zjednoczonych na Bliskim Wschodzie i tak nie była genialna, a po tym jak armia rosyjska zniszczyła ISIS i tak zwaną „opozycję demokratyczną” w Syrii, sytuacja Amerykanów stała się bardzo smutna. Ale to im nie wystarczyło i postanowili jeszcze raz podnieść stawkę, w próżnej nadziei zemsty i pomszczenia hańby z 2017 r. A teraz wyniki burzy mózgów CIA, Pentagonu i Departamentu Stanu zostały przedstawione opinii publicznej.

Przebiegły plan obejmuje stworzenie w północnej Syrii przestrzeni pozostającej poza kontrolą władz syryjskich, która będzie kontrolowana przez pseudo-armię, składającą się z bojowników „syryjskich sił demokratycznych”, organizacji bojowników kurdyjskich YPG , jak również uzbrojonych zwolenników zdelegalizowanej w Turcji Partii Pracujących Kurdystanu. Zgodnie z amerykańską tradycją dla formacji ukuto eufemistyczną nazwę „wojska ochrony granic Syrii”, choć w rzeczywistości to Syrii trzeba bronić przed tym amerykańskim projektem. […] Mało kto w Waszyngtonie ma poważną nadzieję, że Moskwa, Teheran i Damaszek będą z założonymi rękami obserwować, jak Amerykanie tworzą im pod nosem siłę militarną, mającą na celu destabilizację sytuacji w regionie, ale dla Waszyngtonu wciąż jest ważniejsze zachowanie twarzy i pokazanie, że nadal jest hegemonem w pełni sił. Nawiasem mówiąc, istnieje duże prawdopodobieństwo, że Rosja i Iran nie będą nawet musiały nic robić z tymi otwarcie proamerykańskimi siłami na północy Syrii, bo zajmie się nimi Erdogan, który widzi w nich bezpośrednie zagrożenie dla Turcji, musi więc rozwiązać ten problem szybko i radykalnie. […]

USA mają teraz przed sobą cztery warianty rozwoju wydarzeń. Opcja pierwsza – słodka dla Stanów Zjednoczonych, ale najmniej prawdopodobna – Erdogan olewa Tucję i spokojnie czeka aż na jego granicy zacznie się tworzyć antyturecka armia. Opcja druga – bolesna i znacznie bardziej prawdopodobna – Erdogan wypuszcza bombowce i zaczyna wybijać tych, którym USA obiecały pieniądze, władzę, obronę i broń, a następnie Turcja wprowadza czołgi i wojska lądowe, przy czym należy pamiętać, że tak zwana „armia ochrony granic Syrii” nie będzie miała jakiejkolwiek szansy na wygraną. Jeśli Erdogan zafunduje amerykańskim sojusznikom krwawą jatkę i Stany Zjednoczone nie interweniują, to ich wiarygodność w regionie i na całym świecie spadnie do zera. I tu dochodzimy do trzeciej opcji – USA organizują Ankarze skandal dyplomatyczny, grożą wszelkiego rodzaju karami, proamerykańskie formacje zestrzeliwują tureckie samoloty z amerykańskich MANPAD-ów i Amerykanie pozornie zachowują twarz, ale na 100% tracą Turcję, która i tak już kupuje broń z Rosji i krzywo patrzy na tureckie bazy NATO. Jeśli z powodu tego konfliktu Turcja wystąpi z NATO, a jest to całkiem możliwy scenariusz, będzie to straszny cios dla Sojuszu Północnoatlantyckiego. I ostatnia, czwarta opcja – w wypadku, gdyby w administracji Trumpa znalazł się ktoś trzeźwo myślący – po cichu olać swoich kurdyjskich sojuszników, tak jak oni olali swoich kurdyjskich sojuszników w Iraku, i udawać, że USA niczego nie oferowały i niczego i nie chcą. Oczywiście będzie to haniebne, ale nie tak katastrofalne, jak inne opcje. Wybór należy do Waszyngtonu, ale dobrych opcji nie ma.

A co zrobi Rosja, kiedy Turcja otwarcie będzie zabijać sojuszników USA mimo protestów Waszyngtonu? Rosja powinna wyciągnąć popcorn (lub słonecznik) i dobrze się bawić.

Po części przewidywania już się sprawdziły. 20 stycznia tureckie samoloty zbombardowały pozycje YPG i PYD w Afrinie, a premier Turcji Yildirim powiedział, że wojsko zniszczyło w nalotach prawie wszystkie wcześniej rozpoznane w tym regionie cele. Po czym dodał, że w niedzielę należy się spodziewać przeprowadzenia „koniecznych operacji” przez wojska lądowe. Po Afrinie ma przyjść kolej na Manbidż – oba regiony jak dotąd kontrolowane przez YPG. Nota bene, wcześniej USA obiecały, że YPG wyniesie się z Afrinu, czego Erdogan nie omieszkał wytknąć, usprawiedliwiając niejako swój atak. Erdogan powiedział też, że następnym razem sojusznicy Turcji powinni się dobrze zastanowić, zanim wezmą pod uwagę pomaganie terrorystom w Syrii, i Turcja nie odpowiada za ewentualne konsekwencje w takiej sytuacji.

Syria oczywiście zdecydowanie pogroziła Turcji palcem i upomniała, że atak na terenie Syrii jest be, ale jak na razie nie przeszkadza.

A Moskwa? Wyraziła zaniepokojenie turecką operacją wojskową przeciwko kurdyjskim bojówkom w regionie Afrin i wezwała wszystkie strony do okazania umiaru, dodając, że „bacznie obserwuje” sytuację. Pojawiły się pogłoski, że na wszelki wypadek, żeby „zapobiec ewentualnym prowokacjom i nie dopuścić do zagrożenia zdrowia i życia rosyjskich żołnierzy i personelu”, grupa operacyjna centrum pojednania walczących stron przeniosła się z Afrinu do Al-Ażaru. Według najnowszych informacji portalu russianpulse, grupa opuściła Afrin tylko na 3 godziny. Jednak Ławrow na konferencji prasowej zdementował te pogłoski i powiedział, że „obecnie naszym głównym zadaniem wraz z Turcją i Iranem jest zapewnienie właściwego funkcjonowania strefy deeskalacji w Idlibie”. Uaktualnienie: To było w piątek. W sobotę agencja Tass, powołując się na wypowiedź ministra obrony Rosji, poinformowała o przeniesieniu grupy operacyjnej z Afrinu do Al-Ażaru – po tureckiej ofensywie.

Tymczasem USA…

17 stycznia ustami sekretarza stanu Rexa Tillersona zaprzeczyły, jakoby Stany Zjednoczone miały zamiar zbudować jakieś siły graniczne na granicy Syrii i Turcji i oświadczył, że sprawa została „błędnie przedstawiona, źle opisana”.

„Niektórzy ludzie źle się wyrazili. Nie tworzymy w ogóle żadnych sił bezpieczeństwa granicznego – powiedział Tillerson reporterom na pokładzie samolotu zabierającego go do Waszyngtonu z Vancouver. – Myślę, że to niefortunne, że czyjeś komentarze pozostawiły takie wrażenie. To nie to robimy”. Nie podał jednak żadnych szczegółów.

Szczegóły podał Pentagon – dalej szkoli „siły bezpieczeństwa wewnętrznego” w Syrii, które mają nie dopuścić do opuszczenia Syrii przez terrorystów z ISIS. I nie jest to żadna nowa „armia” ani typowa „straż graniczna”…. Jak zwał, tak zwał.

Tillerson jasno zaznaczył w środę, że USA zamierzają pozostać w Syrii, żeby „chronić interes własnego bezpieczeństwa krajowego” i przedstawił pięć (dość idiotycznych) celów, jakie stawiają sobie Stany w Syrii: 1. zagwarantowanie, że Państwo Islamskie i Al-Kaida nigdy się ponownie nie wyłonią [nie wyłonią się, o ile USA im nie pomogą]; 2. wspieranie procesu politycznego pod kierownictwem ONZ [Asad musi odejść]; 3. zmniejszenie wpływów Iranu [Iran nie będzie się istotnie mieszał, jak długo USA nie eskalują działań w Syrii]; 4. zagwarantowanie, że w Syrii nie ma broni masowego rażenia [nie ma]; i 5. pomoc uchodźcom w powrocie do kraju po latach wojny domowej [temu majlepiej by pomogło wyniesienie się stamtąd USA].

Dodaj komentarz »

Brak komentarzy.

RSS feed for comments on this post. TrackBack URI

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.

Blog na WordPress.com.