PRACowniA

28 listopada 2009

Strukturalna Teoria Narcyzmu i Psychopatii

A Structural Theory of Narcissism and Psychopathy

Laura Knight-Jadczyk
SOTT.NET
Sun, 20 Apr 2008 05:33 UTC

©Unknown – Niemowlę wierzy, że matka, pierś, jedzenie, wszystko jest częścią jego samego; doświadcza siebie wyłącznie poprzez informacje przekazywane za pomocą neuronów.

Problem przemocy grupowej jest jednym z najważniejszych zagadnień, przed którymi stoi społeczeństwo. Jest to kwestia najistotniejsza nie tylko dla naszego amerykańskiego społeczeństwa, mamy bowiem do czynienia z wydarzeniami mającymi miejsce na całym świecie, na wszystkich kontynentach i we wszystkich krajach…

Powyższe słowa wypowiedział dr Ernest Wolf na prelekcji wygłoszonej na Międzynarodowym Sympozjum Psychologii Self w niemieckim mieście Dreieich, w maju 2001, cztery miesiące przed wydarzeniami jedenastego września (9-11).

Esej ten zwrócił ostatnio naszą uwagę. Został zamieszczony na Forum SOTT dla podkreślenia znaczenia opisu Narcystycznej Wściekłości, dokonanego przez Wolfa. Szczerze mówiąc, to najlepsza część tego eseju, cała reszta jest beznadziejnie mętna i naiwna.

Dlaczego?

Dr Wolf podejmuje próbę wyjaśnienia przyczyn zła – indywidualnego i makrospołecznego – bazując na ramach teorii „Psychologii Self” Heinza Kohuta (inaczej psychoanalitycznej psychologii self). Z całym szacunkiem dla dra Kohuta i dra Wolfa uważamy, że ta teoria nie jest zła, o ile mamy do czynienia z normalnymi ludźmi, którzy urodzili się zdrowi i żyją w zasadniczo zdrowym środowisku. Teoria ta nie bierze jednak pod uwagę roli czynników patogennych w naszym społeczeństwie – ludzi, którzy są nosicielami cech anormalnych, psychopatycznych – którzy mogą zianfekować grupy, a nawet całe społeczeństwa, zwiększając zasięg pandemicznego zła do skali makro-społecznej. Co więcej, szuka ona sposobów, aby „rozciągnąć winę” na wszystkich ludzi, aby zignorować fakt, że moralne zło i zło psychobiologiczne są wzajemnie powiązane tak wieloma przypadkowymi zależnościami i wzajemnymi wpływami, że mogą być rozdzielone jedynie poprzez wyabstrahowanie. Tak, ciało społeczeństwa musi być osłabione zanim ulegnie infekcji, ale jeśli nie ma czynników chorobotwórczych, jest po prostu słabe i nieudolne.

W skrócie, esej Wolfa to niewiele więcej niż obrona Narcystycznego Zaburzenia Osobowości i pogłębia jedynie chaos, jaki obserwujemy w naszych czasach, gdy problemy, którymi te typy przygniatają ludzkość, są po prostu katastrofalne.

Ale, jak już powiedzieliśmy, Wolf dał nam niezły opis Narcystycznej Wściekłości. Ponieważ jest całkiem dobry, spójrzmy na niego:

Mówiąc o wściekaniu się, [Kohut] zauważył, że u podstaw wściekłości często można znaleźć bezkompromisowe obstawanie przy wyidealizowanym obrazie drugiego człowieka. Niemowlę doświadcza siebie w stanie bezgranicznej mocy i wiedzy, stanie, który my patrząc z zewnątrz, z dezaprobatą nazywamy dziecięcą wspaniałością, dziecięcym wielkościowym self.

Jeśli coś, z różnych powodów, przeszkodziło temu infantylnemu, majestatycznemu stanowi narcyzmu przeistoczyć się w zdrową samoocenę, mamy do czynienia z człowiekiem, który wygląda jak dorosły, ale tak naprawdę jest bardzo chwiejnym nadwrażliwym i podatnym na zawstydzenie narcyzem.

Fanatyczna potrzeba zemsty i niekończący się przymus wyrównania rachunków po doznaniu krzywdy nie są zatem atrybutami agresywności, która jest zintegrowana z dojrzałymi zamysłami ego – przeciwnie, tego rodzaju poniewieranie wskazuje, że agresja została zmobilizowana w służbie archaicznego wspaniałego siebie (self) i że jest stosowana w ramach archaicznej percepcji rzeczywistości.

Jednostka podatna na wstyd, gotowa doświadczać niepowodzeń jako narcystycznych urazów i odpowiadać na nie z nienasyconą wściekłością, nie postrzega swego przeciwnika jako ośrodka niezależnej inicjatywy, którego zamiary, w wyniku zbiegu okoliczności, stoją w sprzeczności z jej zamiarami. Agresja używana w dążeniu do dojrzałego przeżywania wydarzeń nie jest bezgraniczna. Niezalenie jak energicznie jest ta agresja mobilizowana, jej cel jest ograniczony i określony: pokonać wroga, który blokuje drogę do wymarzonego celu. Gdy tylko cel zostaje osiągniety, wściekłość mija.

Z drugiej strony, osoba narcystycznie zraniona nie spocznie, dopóki nie wykończy niejasno określonego napastnika, który ośmielił się jej sprzeciwić, nie zgodzić się z nią lub ją przewyższać. To pragnienie nigdy nie zostanie zaspokojone, ponieważ nie da się zniszczyć dowodów, które przeczą jej przekonaniu, że jest wyjątkowa i idealna. Ta archaiczna wściekłość nie ma końca. Co więcej, wróg, który wywołuje archaiczną wściekłość osoby podatnej na narcystyczne zranienie, jest przez nią postrzegany nie jako autonomiczne źródło bodźców, lecz jako skaza na jej narcystycznie postrzeganej rzeczywistości. Wróg jest odbierany jako krnąbrna część rozszerzonego siebie (self), nad którą osoba podatna na narcystyczne zranienie spodziewała się sprawować pełną kontrolę. Innymi słowy, sam fakt, że druga osoba jest niezależna lub inna, jest przez osoby z intensywnymi narcystycznymi potrzebami odbierany jako obraźliwy.

Tak więc niemożność sprawowania pełnej kontroli zarówno nad samym sobą (self) jak i nad narcystycznie doświadczanym światem, powoduje u dotkniętych tym zaburzeniem poczucie skrajnej bezsilności. Ta bezsilność i poczucie bezradności wobec świata są traumatycznymi doświadczeniami nie do wytrzymania i w jakikolwiek sposób należy położyć im kres. Osobę stwarzającą problemy trzeba zniszczyć.

Narcystyczna wściekłość występuje w wielu formach. Jednak wszystkie one mają specyficzny „psychologiczny aromat”, który zapewnia im osobną pozycję w świecie agresywnych ludzkich zachowań. Potrzeba zemsty, poprawienia tego co złe, położenia kresu temu co bolesne, za pomocą jakichkolwiek środków, oraz głęboko zakorzeniony, nieubłagany przymus dążenia do realizacji wszystkich tych celów, nie pozwalający spocząć tym, którzy doświadczyli narcystycznego zranienia – to cechy charakterystyczne wszystkich form narcystycznej wściekłości, i odróżniają ją one od innych rodzajów agresji.

Jakkolwiek każdy ma skłonności do reagowania na narcystyczne zranienia zakłopotaniem i złością, najintensywniejsze doświadczenia wstydu i najgwałtowniejsze formy narcystycznej wściekłości są udziałem tych jednostek, dla których poczucie absolutnej kontroli nad archaicznym otoczeniem jest niezbędne, ponieważ utrzymanie poczucia własnej wartości – a w rzeczywistości utrzymanie „self” – zależy od bezwarunkowej dostępności aprobująco-odzwierciedlającego albo wyidealizowanego scalonego-przyzwalającego self-obiektu. („Search for the Self”, vol.2, pp.643 etc.)

Wolf po mistrzowsku opisał narcystyczną i psychopatyczną wściekłość. Jeśli kiedykolwiek byliście celem narcyza lub psychopaty, już to wiecie i [z pewnością] potakiwaliście cały czas czytając ten opis. Problem w tym, że ten opis, który trafia w sedno w wielu kwestiach, tak miesza je z innymi, nieistotnymi lub sprzecznymi koncepcjami, że uporządkowanie ich wszystkich przypominałoby próbę sprucia moherowego swetra. Kohut [w swoim opisie] naprawdę oddaje niesamowitą zawziętość ataków narcyza i psychopaty – którą my nazywamy „Efektem Króliczka Energizer’a”.

W tym miejscu chciałabym dokonać pewnego rozróżnienia. Znałam w swoim życiu troje bliskich mi ludzi, których zdiagnozowano jako „narcystycznie zranionych”. Prawdą jest, że gdy osoby te zostały „pobudzone”, naprawdę chciały zmieść obiekt swojej złości z powierzchni ziemi. Rzecz w tym, że szybko i łatwo im przechodziło, i to właśnie stanowiło część problemu. Mogli zrobić ci awanturę, powiedzieć najokropniejsze rzeczy, zrobić coś okropnego, a potem, po 30 minutach przejść nad tym do porządku dziennego i powiedzieć: „Dobra! No to fajnie! Czuję się dużo lepiej, co powiesz na kawałek tortu truskawkowego?” Ich brak empatii jest tak zupełny, że nie tylko nie jesteś postrzegany jako osoba cierpiąca z powodu ich furii, ale i nie masz według nich żadnego powodu, żeby się na nich gniewać, kiedy jest już po wszystkim.

Co wam to przypomina?

Jeden ze świadków takiego zachowania trafił sedno stwierdzając, że spotkanie z „Pospolitą Odmianą Narcyzmu” jest jak kontakt z sześciolatkiem. Nie przypomina ono jednak patologicznej zawziętości psychopaty lub cięższych przypadków Narcystycznego Zaburzenia Osobowości.

Oczywiście nasuwa się pytanie, co zachowywanie się jak sześciolatek ma wspólnego z „grupową bezradnością”, „źródłami stosowania przemocy” i makrospołecznym złem? Czy jest to zachowanie występujące nagminnie? Czy każdy z nas może zostać owładnięty przez jakiś prymitywny mechanizm obronny i wpaść w nieprzejednany szał zemsty i żądzy odwetu, jak dzieci bawiące się w Indian i kowbojów, dopóki nie zmęczy nas ta gra albo nie padniemy wyczerpani przez kierującą nami wściekłość? Wątpię, choć rzeczywiście, jak przed chwilą stwierdziłam, istnieją ludzie, którzy mają te cechy – patologiczni dewianci – i są oni w naszym społeczeństwie czynnikami chorobotwórczymi, atakującymi ciało społeczeństwa, gdy to jest osłabione. Nie mam zamiaru zaprzeczać, że niemoc i bezradność mogą równie dobrze być przyczyną słabości normalnego społeczeństwa – z pewnością może to być częścią tego syndromu. Ale dążenia i kierunki działania czynników chorobotwórczych różnią się od dążeń i kierunków działania zdrowej tkanki w każdym fizycznym ciele, również w ciele społecznym. Wirus lub bakteria to nie to samo co komórka mięśni czy któregoś z organów ciała, nawet jeśli ta komórka jest przepracowana, stara lub w jakiś sposób uszkodzona.

Wolf sugeruje, że narcystyczna wściekłość w jego (i Kohuta) interpretacji leży u podstaw wszelkiej przemocy wszędzie i na każdą skalę; jest w każdym, to tylko kwestia natężenia. Ostatecznie, wszystko sprowadza się do uczucia bezradności i bezsilności. Wolf sugeruje nawet, że to właśnie poczucie bezradności przeistoczyło dobrych Niemców w mordujących Nazistów.

Podobne dynamiczne warunki w Niemczech podczas szczytu ekonomicznej zapaści lat 30-tych po przegranej I wojnie światowej stworzyły środowisko sprzyjające bezradności i zagroziło poczuciu ważności i posiadania racji. W tym stanie osłabionego siebie [self] jednostka może łatwo doświadczyć poprawy i umocnienia self, zakładając mundur i – maszerując w takt wojskowej muzyki pod przywództwem charyzmatycznego mówcy Führera – przegnać poczucie bezsilności. Na cały ten ruch nazistowski można patrzeć w kategoriach ogólnonarodowej reakcji narcystyczną wściekłością na utratę narodowego poczucia wartości.

Zwróćcie uwagę, że Wolf przynajmniej okazuje ślady rozpoznania różnicy pomiędzy odczuwającymi bezsilność masami i „charyzmatycznym i elokwentnym” Hitlerem. Ale zamiast podążyć tropem swojego odkrycia, Wolf kontynuuje snucie swojej teorii prowadzącej… no właśnie, dokąd? Jaka jest recepta Wolfa na rozwiązanie problemu grupowej bezradności spowodowanej przez narcystyczne zranienie, które, jak sugeruje, jest źródłem społecznej przemocy? Pisze on:

Co można zrobić? Nasze psychologiczne rozumowanie prowadzi nas do przekonania, że aby zredukować wściekłość, jednostka musi próbować redukować poczucie bezradności i stopniowo zastępować je poczuciem posiadania pewnej siły. Wydaje się, że pierwszym krokiem [do osiągnięcia tego celu] jest podjęcie wysiłku prawdziwego słuchania się nawzajem i próba zrozumienia doświadczeń innych osób. Kiedy ktoś czuje, że jest naprawdę dostrzegany i słuchany, przeważnie czuje się też rozumiany. To poczucie bycia rozumianym jest doświadczeniem dodającym siły. Wiemy to na podstawie pracy z osobami, które – czując się rozumiane w trakcie terapii – stają się silniejsze.

Wolf ciągnie swoje psychologiczne wywody rodem ze szkoły „Wszystkiego Co Naprawdę Potrzebuję Wiedzieć Nauczyłem Się W Przedszkolu”, radośnie lekceważąc rzeczywistość zła, zarówno indywidualnego jak i makro-społecznego. Tutaj możecie przeczytać cały esej, więc nie ma potrzeby go tu przepisywać. Gdyby nie to, że Wolf stworzył ten fantastyczny opis narcystycznej wściekłości, nawet byśmy o nim nie rozmawiali, jako że wszystko, co napisał poza tym, jest po prostu niemądre. Ale ten zadziwiająco trafny opis skłonił mnie do myślenia w określonych kategoriach i czułam, że trzeba to wyjaśnić. Jak ktoś może tak dobrze zrozumieć jedno, a tak fatalnie całą resztę?

Chodzi o to, że dokonana przez Kohuta interpretacja narcystycznej wściekłości WYJAŚNIA i opisuje zewnętrzne zachowanie dokładnie tak, jak powinna: jako wściekłość narcyza – chociaż istnieją znaczne różnice pomiędzy wściekłością tego rodzaju a wściekłością typowego narcyza, którego emocjonalny rozwój zatrzymał się w wieku sześciu lat. Prawdziwy narcyz naprawdę może, i robi to, nieustannie dążyć do zniszczenia swojego celu, bez względu na koszty, i nie odpuszcza w ciągu pół godziny, żeby rozejrzeć się za truskawkowym tortem. Co więcej, to niszczenie może naprawdę oznaczać fizyczną destrukcję, tak dotkliwą, jakby narcyz wziął pistolet i zastrzelił obiekt swojej furii. I to właśnie skłania mnie do myślenia, że istnieje wielu ludzi, których uznaje się za „narcyzów”, a którzy tak naprawdę są psychopatami. Ponieważ wysoki poziom narcyzmu jest kluczowym elementem psychopatii, a wielu ekspertów umieszcza dzisiaj NPD – Narcystyczne Zaburzenie Osobowości [Narcissistic Personality Disorder] – w spektrum psychopatii, możemy wrócić do dokonanego przez Kohuta i Wolfa opisu wściekłości narcyza i rozumieć, że właściwie mowa tu o wściekłości psychopaty, a pracę obu panów potraktować jako kolejną próbę odciągnięcia uwagi od – oraz uciszenia – prawdziwego demaskowania psychopatów i psychopatii w naszym świecie.

Jeśli cofniemy się i przeczytamy opis zachowania przestawiony przez Kohuta i Wolfa, zobaczymy, że w istocie mówią oni dwie rzeczy. Po pierwsze, w wybuchu narcystycznej furii, narcyz widzi innych ludzi jako obiekty niezasługujące na miano podmiotu. Innymi słowy, są oni totalnie egocentryczni, nie ma w nich śladu empatii. Po drugie, narcyzi dążą do osiągnięcia swoich celów z bezwzględną hiperaktywnością. Innymi słowy, brak im właściwej normalnym ludziom zdolności hamowania się w odniesieniu do realizacji ich celów (które są inspirowane przez proste popędy i instynkty takie jak agresja, seks, przetrwanie, zaborczość, potrzeba wyższości, etc.).

To co Wolf i Kohut opisują, to właściwie podstawowe cechy psychopaty, a nie „narcystycznie zranionej” jednostki. W przypadku narcyza brak pełnej kontroli nie prowadzi do „doświadczania skrajnej niemocy”. Wręcz przeciwnie, narcyzi kompletnie identyfikują się z tymi podstawowymi popędami i kaprysami, które rządzą ich zachowaniem. Ich uwaga i inteligencja są całkowicie zaangażowane w dążenie do zaspokojenia każdego popędu, jaki w danej chwili jest u steru. Innymi słowy, narcyzi, będąc kompletnie skupieni na sobie są organicznie niezdolni do samoświadomości. Oni NIE MOGĄ „wyjść ze swojej skóry” i wniknąć w umysł i uczucia drugiego człowieka. Jedyny rodzaj poczucia niższości, jakie zna narcyz, płynie z wiedzy, że ktoś inny ma coś (majątek, prestiż, władzę), czego on nie ma. Użyje wówczas typowej dla niego bezwzględności i agresji, aby odebrać to „temu lepszemu”.

Innymi słowy, to czego model Kohuta NIE opisuje, to wewnętrzny krajobraz ciężkiego przypadku narcyzmu bądź psychopatii.

Skąd możemy to wiedzieć? No cóż, zaobserwowaliśmy już różnice pomiędzy głębią, intensywnością i zakresem terminów wściekłości „narcystycznej” i „psychopatycznej”. Istnieją i inne cechy, z których można wnioskować o wewnętrznych motywacjach, które to motywacje również nie idą w parze z narcystycznym zranieniem. Czasami wiele czasu i trudu kosztuje zebranie materiału do oceny tych cech, ponieważ kłamstwo leży w pierwotnej naturze psychopaty (co nie zawsze jest prawdą w przypadku jednostki narcystycznie zranionej). Jednak daje się to zrobić.

Według Roberta Hare, Cleckley’a, Stout, Saltera, Brown, Łobaczewskiego i wielu innych specjalistów w dziedzinie psychopatii, diagnoza psychopatii nie może zostać postawiona na podstawie widocznych objawów behawioralnych z wyłączeniem objawów interpersonalnych i emocjonalnych, ponieważ taka procedura w istocie czyni psychopatami wielu ludzi, którzy są po prostu skrzywdzeni przez życie lub społeczeństwo, i pozwala prawdziwym psychopatom, którzy mają świetnie skonstruowane „maski zdrowia psychicznego”, uniknąć wykrycia. Według ciągle rosnącej literatury przedmiotu, wielu (albo i większość) psychopatów dorasta w stabilnych, dobrze sytuowanych rodzinach i staje się przestępcami w garniturach, których prywatne destrukcyjne zachowania, z racji posiadanych przez nich pieniędzy i pozycji społecznej, nigdy nie są wystawione na widok publiczny i którzy wielokrotnie unikają kontaktu z wymiarem sprawiedliwości. Ci osobnicy, którzy wyrządzają społeczeństwu jako całości szkody nie do opisania, nie są „klasyfikowani” w obecnie stosowanych systemach diagnostycznych.

Ten problem diagnostyczny, dotyczący psychopatii, socjopatii i antyspołecznych zaburzeń osobowości (oraz kilku powiązanych i/lub nakładających się na siebie zaburzeń), szerzył się przez wiele lat. Problem polega na tym, że objawy mylone są z chorobą i ten czy inny z objawów badany jest w oderwaniu od pozostałych, produkując w rezultacie tylko kolejne wykresy i liczby. Następnie w ten sam sposób bada się inny objaw, a uzyskane wykresy i liczby mogą przeczyć badaniom, które koncentrowały się na pierwszym objawie. To jak leczenie przez szamana – ktoś upada i toczy pianę z ust, więc musi być opętany przez diabła. Żadnej świadomości istnienia czynnika zakaźnego w postaci Lyssavirusa lub neurologicznych chorób odzwierzęcych, jak choćby wścieklizna, wywołujących ostre zapalenie mózgu.

Taki stan rzeczy, jeśli chodzi o tę Voodoo–teorię psychopatii i NPD, już dawno odszedł do lamusa. Dziś chcę pomówić o strukturalnej teorii psychopatii (i ciężkiego narcyzmu), która bynajmniej nie jest kompletna, ale od czegoś trzeba zacząć!

W celu wyjaśnienia tych idei, konieczne jest pominięcie niektórych koncepcji Kohuta i skupienie się na tym, w czym miał rację: tym niesamowitym opisie psychopatycznej wściekłości. Zacznijmy od tego i spróbujmy wydzielić różne wątki, aby zobaczyć, dokąd nas zaprowadzą. Praca Kohuta jest opisywana przez zwolenników jego teorii w następujący sposób:

Psychologia Self jest psychologią rozwojową, wyprowadzającą swoje rozumienie rozwijającej się psychiki ze współczesnych badań rozwoju dziecka. Dodatkowo, psychologia Self utrzymuje, że psychiczne funkcjonowanie człowieka zawsze jest osadzone w relacjach społecznych. (dr med. Martin Gossmann)

W odróżnieniu od teorii freudowskiej, psychologia self nie jest teorią popędu i nie postrzega konfliktu edypalnego jako centralnego punktu ludzkiej motywacji lub patologii. [W teorii Kohuta] najpoważniejsze problemy psychologiczne, wynikające z bolesnych doświadczeń rozwojowych, wyrażane są w postaci niekontrolowanego gniewu, zwanego narcystyczną wściekłością. [Według Kohuta] Narcystyczna wściekłość bierze się ze skrajnego strachu i służy podbudowaniu zagrożonego atakiem self, zapewniając osłabionemu i zagrożonemu self tymczasowe poczucie siły, spójności i poczucia własnej wartości. Związki z ludźmi, jak również twórcze, owocne działania, dostarczają potrzebnych doświadczeń „self-obiekt”, czyli poczucia docenienia i podziwu.

Od kiedy w 1959 r. Kohut zaczął publikować prace dotyczące empatii i psychologii self, teoria ta wzbudzała rosnące zainteresowanie psychoanalityków i psychoterapeutów, jak również studentów nauk humanistycznych takich jak filozofia i antropologia. Poza dostarczeniem otwartego systemu strukturalnego, jako teoretycznej podstawy do pomyślnego klinicznego stosowania psychoanalizy, psychologia self jest przydatna dla klinicystów, prowadząc ich w codziennej praktyce i konceptualizacji psychoterapii i poradnictwa. (David Wolf, dr psychologii)

Widzimy wyraźnie, dlaczego Wolf wyciągnął swoje idee, kiedy czytamy, że „narcystyczna wściekłość bierze się ze skrajnego strachu i służy podbudowaniu zagrożonego atakiem self”, a która następnie ma dać „tymczasowe poczucie siły, spójności i wartości osłabionemu i zagrożonemu self”. Oczywiście, jeśli wściekłość jednostki rodzi się ze strachu oraz wzmacnia osłabioną i zagrożoną osobowość, powinno z tego wynikać, że również skrajny lęk społeczny może się przeistoczyć we wściekłość, dając tym samym społeczeństwu czasowe poczucie siły. Jak jednak zauważyliśmy powyżej, nie wspomina się tu o kluczowym elemencie, jakim jest patogen. Jasne, Niemcy czuli się bezradni i bezsilni, i był to słaby punt ich społecznego ciała, jednak uczucie to przerodziło się w „narcystyczną wściekłość” dopiero wtedy, kiedy zostało zainfekowane i wykorzystane przez Hitlera i jego Nazistow. W swojej recenzji książki Marty Stout The Paranoia Switch Harrison Koehli napisał:

Traumatyczne wydarzenia przeciążają nasz układ limbiczny. Wzmożona reakcja ciała migdałowatego, które rejestruje emocjonalne znaczenie tego wydarzenia, prowadzi do osłabienia reakcji hipokampu, który zazwyczaj hierarchizuje informacje i umożliwia wyższym ośrodkom mózgu tworzenie spójnych wspomnień w oparciu o ich emocjonalne znaczenie. A zatem traumatyczne wydarzenia nie zostają zintegrowane przez wyższe ośrodki mózgu jako prawdziwe wspomnienia, zamiast tego zostawiają nam niezintegrowane fragmenty pamięci: pojedyncze obrazy i odczucia. Te wspomnienia mogą być „wyzwalane” przez podobne obrazy. W ten sposób strzelający w gaźnik samochód może u weterana wojny wywołać stan paranoi. Naciśnięty został jego „włącznik paranoi”.

„Najbardziej przytłaczające są doświadczenia traumatyczne spowodowane nie przez wypadki (niezamierzone wybuchy czy wypadki samochodowe), czy przez „działania Boga” (trzęsienia ziemi, wybuchy wulkanów, itp.), lecz raczej przez umyślne czyny innych ludzi, takie jak napad, uprowadzenie, gwałt – albo terroryzm. Wydaje się, że z jakiegoś powodu jesteśmy tak zaprogramowani, żeby najbardziej obawiać się krzywd, których możemy doznać w wyniku rozmyślnego działania naszych bliźnich, a ta szczególna odmiana strachu jest ze wszystkich najbardziej zaraźliwa”. (62)

Jak dalej wyjaśnia Stout w swojej książce, brokerzy strachu utrzymują swoją władzę poprzez wykorzystywanie ludzkich słabości. Jak na ironię, często to właśnie ci ludzie, których zgodnie z naszym genetycznym „zaprogramowaniem” mamy się bać (tj. osobnicy psychopatyczni), wykorzystują ten strach, przekierowując go na dogodnie dobrane grupy. Hitler używał anarchistów, komunistów i Żydów. Bush używa „terrorystów”, muzułmanów i krytyków jego polityki. […]

Nawet jeśli atak terrorystyczny dotyczy bezpośrednio tylko bardzo niewielkiej części populacji, cały kraj może poczuć jego skutki. Zjawisko to ma swoje źródło w naszym układzie limbicznym. „Układ limbiczny odgrywa dominującą rolę w regulowaniu naszych uczuć, dostępności naszych wspomnień, naszej motywacji do działania, zdolności do nadawania sensu naszym doświadczeniom, a nawet w funkcjonowaniu naszego sumienia (77). Sumienie to nieodparte poczucie obowiązku, które opiera się zawsze na naszej skłonności do tworzenia więzi z innymi […] to właśnie nasza zdolność do tworzenia emocjonalnego przywiązania prowadzi do wykształcenia moralnego charakteru […]” (75).

„Za pomocą informacji pochodzących ze wszystkich naszych zmysłów, przetworzonych przez system limbiczny, możemy dostrzec wewnętrzny stan drugiego człowieka – jego stan fizjologiczny i emocjonalny – na który, w innym wypadku, moglibyśmy być „ślepi” …Układ limbiczny pozwala nam nie tylko dostrzegać emocje innych … do jego funkcji należy także dostrajanie naszych emocji do emocji ludzi wokół nas i vice versa”. (78)

W ten sposób trauma doznana w wyniku terrorystycznego wydarzenia staje się zaraźliwa. Wszyscy jesteśmy pod wpływem stanu emocjonalnego ludzi wokół nas; wszyscy zostajemy dotknięci traumą. „Rezonans limbiczny jest jednym z wielu powodów, dla których osobowość, a zwłaszcza charakter, powinny być przede wszystkim brane pod uwagę przy wyborze naszych przywódców. Na dobre i na złe, czołowi liderzy mogą roztaczać emocjonalne promieniowanie, które dotyka dużą liczbę osób” (83). […]

Gdy lider decyduje się na wykorzystanie tej infekcji, zamiast ją uspokoić i uzdrowić, angażuje się w to, co Stout nazywa „limbiczną wojną”. Jeśli zdecyduje się on skupić uwagę grupy na przerażających „innych” – jeśli naciśnie włącznik paranoi zainstalowanej przez traumę – poziom lęku grupy prawdopodobnie będzie się utrzymywał na niezwykle wysokim poziomie przez dłuższy czas, a przywódca, czy jest kompetentny, czy też nie, nadal będzie postrzegany jako autorytet… Doznanie przez grupę traumy otwiera drogę do przeprowadzenia zmian społecznych na dużą skalę, celowo lub nie, przez garstkę panikarzy, którzy grają na gniewie i paranoi zagrożonej populacji”(92-3, 95).

Widzimy więc wyraźnie, że zjawisko makro-społecznego zła, bezradność społeczeństwa, nie jest tak proste, jak Wolf i Kohut chcieliby nam wmówić. Jest mało prawdopodobne, że pozostawieni samym sobie, przestraszeni ludzie zbiorą się, wpadną w jakąś narcystyczną wściekłość, po czym poczują się „tymczasowo” wzmocnieni! Potrzebny jest patogen, siła napędowa, czynnik zakaźny.

Nieustanne przyciskanie „włącznika paranoi” było przedmiotem badań Iwana Pawłowa. Opisał on moment, w którym „przełączanie” przechodziło w „hamowanie transmarginalne” [transmarginal inhibition]. Hamowanie transmarginalne, w skrócie TMI, jest odpowiedzią organizmu na bodziec o ogromnym nasileniu. Jak na ironię, popularny skrót TMI oznacza również natłok informacji [Too Much Information], występujący powszechnie w dzisiejszej kulturze i mogący przyczyniać się do hamowania transmarginalnego.

Pawłow odkrył, że poziom tolerancji poszczególnych organizmów na różne bodźce różni się znacznie, w zależności od zasadniczych różnic w temperamencie – czynnika, który dziś jest w dużej mierze ignorowany. Pawłow skomentował to następująco: „najbardziej podstawowa dziedziczna cecha, różniąca między sobą ludzi, dotyczy szybkości, z jaką docierają do tego punktu wyłączenia, i ludzie, którzy szybko-dążą-do–wyłączenia, posiadają zasadniczo odmienny typ układu nerwowego”. Doprowadziło go to do zwrócenia większej uwagi na konieczność – jeszcze przed zastosowaniem eksperymentalnego warunkowania – klasyfikowania studiowanych przypadków według ich odziedziczonej konstytucji psychicznej.

Co prowadzi nas z powrotem do rozważań na temat różnic pomiędzy widocznymi zachowaniami i stanami wewnętrznymi. Człowiek może upaść i toczyć pianę z ust nie tylko wtedy, gdy ma wściekliźnę, ale również gdy ma wylew. Pomieszanie naukowych przyczyn jest tak samo szkodliwe, jak zupełny brak korzystania z dostępnej wiedzy i zastosowanie całkowicie niewłaściwych dla danego przypadku metod leczenia.

Cofnijmy się więc do samego początku i spójrzmy na niektóre idee, stanowiące podstawy teorii Kohuta.

Eksperci mówią, że jako niemowlęta i małe dzieci czujemy się centrum wszechświata, jesteśmy wszechmocni i wszechwiedzący. Na początku postrzegamy rodziców jedynie jako „przedłużenie” nas samych, w tym sensie, że kiedy czujemy się w jakikolwiek sposób niekomfortowo, te mgliste postacie, stanowiące krajobraz naszego wszechświata, działają w naszym imieniu. Zatem w najwcześniejszych stadiach rozwoju to, że „wszechświat odpowiada” na nasze potrzeby, staje się naszym najgłębszym przekonaniem o sobie i życiu – wiarą wpojoną zanim rozwiną się umiejętności werbalne. Jest to główną ideą współczesnej „teorii przywiązania”.

Gdy jesteśmy głodni, jest nam za zimno albo za ciepło, kiedy jesteśmy samotni i potrzebujemy dotyku i komfortu, a wszechświat w postaci matki reaguje natychmiast i dostarcza odpowiedniego rozwiązania, nasze najwcześniejsze i najgłębsze poczucie istnienia mówi nam, że świat jest bezpieczny, że wszystko jest dobrze, że mamy „władzę” nad sobą i naszym otoczeniem, a to wspiera rozwój zdrowego rodzaju niemowlęcego narcyzmu (inaczej „bezpiecznego” przywiązania). Staje się to podstawową platformą, stanowiącą bazę naszych działań przez całe nasze życie. Nauczyliśmy się, że wszechświat jest bezpieczny, że jest dla nas dobry, że możemy wyciągnąć rękę albo zapłakać, a wszechświat i wszystko co się w nim znajduje da nam to, czego potrzebujemy. Ale później, oczywiście, musimy dorosnąć i nauczyć się, że NIE jesteśmy centrum wszechświata, i to jest właśnie proces dojrzewania, który przemienia zdrowy dziecięcy narcyzm w zdrowe, dorosłe poczucie własnej wartości.

Jak na razie, wszystko w porządku.

Mamy tu jednostkę, która ufa wszechświatowi, gdyż wszechświat (matka i inni) w życiu tego niemowlęcia zawsze odpowiadał na jego potrzeby pozytywnie i z miłością. Bez względu na to co stanie się temu dziecku w późniejszym okresie życia, możemy przewidzieć, że będzie ono nosić w sobie ten „bezpieczny wszechświat” i w sytuacji awaryjnej zawsze będzie mogło znaleźć w nim oparcie.

Co ciekawe, dość często narcystyczni rodzice są dość dobrymi opiekunami niemowląt, ponieważ jak długo dziecko jest całkowicie bezbronne i zależne od nich, czują, że wszelkie ich starania są w pełni doceniane. I oczywiście ponieważ „bawią się w dom”, mają wyidealizowany obraz więzi matka-dziecko, rodem z filmów i malarstwa, który próbują odgrywać tak, żeby zbierać pochwały od innych – świadków ich wybitnych osiągnięć w roli rodziców!

Jest to korzystne dla dziecka narcystycznego rodzica, bo oczywiście kiedy tylko jest już na tyle dorosłe, by powiedzieć matce lub ojcu „nie” albo nie zgodzić się z nim, bądź postępować w sposób sprzeczny z wolą rodzica, rozpoczyna się narcystyczne ranienie i proces dysocjacji i wycofywania się w bogaty świat fantazji.

Dziecko zaczyna również BARDZO uważnie obserwować środowisko, tak aby uniknąć ataków narcyza, i stara się zaskarbić sobie ich miłość i uwagę (tylko normalnego rodzaju). Jednak usiłowanie zdobycia miłości narcyza jest jak próba trafienia w nieistniejący cel, więc dziecko narcyza musi sobie bardzo dobrze radzić z „odczytywaniem rzeczywistości” i odpowiednio dostosowywać swoje zachowanie, ponieważ od tej umiejętności w znacznym stopniu zależy jego życie. Staje się również wielkim fantastą, nie będąc bowiem nigdy bezpośrednio związane z narcystycznym rodzicem, tworzy swój własny świat, w którym otrzymuje miłość i uwagę z racji swoich wspaniałych cech. Istnieje oczywiście niebezpieczeństwo, że samo stanie się narcyzem, zarazi się, oraz całkiem realne niebezpieczeństwo uwikłania się w związki partnerskie z ciężkimi przypadkami narcyzów lub psychopatów, ponieważ „szalona miłość” to jedyny rodzaj miłości, jaki poznało! Stephanie Donaldson-Pressman i Robert M. Pressman napisali w „Narcystycznej rodzinie”:

Powiązania między doświadczeniami z dzieciństwa i ich – niekiedy trwałym – wpływem na zachowanie dorosłych od dawna fascynuje obserwatorów ludzkich zachowań. Szczególne zainteresowanie poświęcono wpływowi pochodzenia danej osoby na jej rozwój osobisty. W ciągu ostatniej dekady pojęcie „dorosłego dziecka alkoholika” (DDA) pomogło nam zrozumieć niemalże przewidywalne skutki wychowywania się w alkoholicznym systemie rodzinnym. Wielu z nas od lat pracowało jako terapeuci z osobami, które cierpią na coś, co wydawało się być stałym niskim poczuciem własnej wartości, niemożnością utrzymania zażyłości i zablokowaną drogą do zrozumienia siebie. Koncepcja DDA otworzyła nową drogę do zrozumienia tych problemów. […]

Wraz z korzyściami płynącymi z pracy z wzorcowymi przypadkami DDA i ofiar maltretowania, pojawiły się również nowe zagadki. Co z osobami, które miały cechy DDA, choć rodzice nie pili, nie bili ich i nie gwałcili? To prawda, w ich rodzinach istniały zaburzenia [dysfunkcje], ale nie udawało się określić cech wspólnych dla nich wszystkich. Wśród dorosłych dzieci z dysfunkcyjnych (ale nie nadużywających alkoholu i nie znęcających się) rodzin znaleźliśmy trzon cech osobowości wcześniej identyfikowanych ze wzorcem DDA. Należą tu: przewlekła depresja, niezdecydowanie i brak pewności siebie.

W obrębie tej populacji znaleźliśmy wspólne cechy zachowania takie jak: chroniczna potrzeba sprawiania innym przyjemności, niezdolność do identyfikacji uczuć, chęci i potrzeb oraz potrzeba ciągłego bycia docenianym. Ta grupa pacjentów żywiła przekonanie, że złe rzeczy, które im się przydarzają, są jak najbardziej zasłużone, a te dobre przytrafiają im się prawdopodobnie przez pomyłkę albo przypadkowo. Mieli oni trudności z asertywnością, a w głębi duszy nosili wszechogarniające uczucie wściekłości oraz lęk, że wściekłość ta może się ujawnić. Czuli się jak papierowe tygrysy – często bardzo źli, ale łatwo dający się powalić. Ich relacje międzyludzkie cechowała nieufność i podejrzliwość (graniczące z paranoją), przeplatane z często katastrofalnymi w skutkach epizodami całkowitego i nieroztropnego zaufania i odsłonięcia się.

Byli oni chronicznie niezadowoleni, ale bali się, że gdy ujawnią swoje prawdziwe uczucia, będą uważani za osoby kapryśne lub utyskujące. Wielu mogło powstrzymywać swój gniew przez bardzo długi czas, a następnie wybuchali ze stosunkowo błahych powodów. Mieli poczucie pustki i braku satysfakcji ze swoich osiągnięć – co stwierdzono nawet u osób, które wyraźnie odnosiły spore sukcesy. Lista tych osób obejmowała również profesjonalistów, obsesyjnie zaangażowanych w swoje przedsięwzięcia, którzy jednak nie byli w stanie osiągnąć sukcesu, który by ich usatysfakcjonował. W swoich związkach osoby te często wikłały się w sytuacje bez wyjścia […]

Podstawową wskazówką było to, że przy braku nadużywania alkoholu takie same objawy zdają się powstawać przy innych formach dysfunkcyjnego rodzicielstwa (takich jak kazirodztwo, przemoc fizyczna, emocjonalne zaniedbanie i fizyczna nieobecność). […]

Kiedy zaczęliśmy śledzić cechy wspólne dla tych systemów rodzicielskich, zidentyfikowaliśmy schemat interakcji, który określiliśmy mianem narcystycznej rodziny. Niezależnie od obecności lub braku dającego się zidentyfikować maltretowania, znaleźliśmy jedną szeroko rozpowszechnioną cechę, obecną we wszystkich tych rodzinach: potrzeby [systemu] rodziców miały pierwszeństwo w stosunku do potrzeb dzieci.

Odkryliśmy, że w narcystycznej rodzinie potrzeby dzieci są nie tylko wtórne w stosunku do potrzeb rodzica (ów), ale często stanowią dla tych ostatnich poważny problem. Jeśli umieścimy narcystyczną rodzinę na jakielkolwiek znanej skali rozwoju (np. Masłowa czy Eriksona), zobaczymy, że najbardziej podstawowe potrzeby dziecka, potrzeby zaufania i bezpieczeństwa, nie są zaspokojone. Ponadto odpowiedzialność za zaspokojenie potrzeb zostaje przerzucona z rodzica na dziecko. […]

W tej sytuacji rodzinnej to dziecko musi reagować na potrzeby rodziców, a nie odwrotnie. W rzeczywistości, narcystyczną rodzinę trawi przymus zajmowania się emocjonalnymi potrzebami systemu rodzicielskiego. […]

Z czasem dzieci te uczą się, że ich uczucia są niewiele lub nic nie warte. Zaczynają się odseparowywać od swoich uczuć, tracić z nimi kontakt. Często to zaprzeczenie uczuć jest korzystne dla dziecka, jako że wyrażanie ich dolewa tylko oliwy do ognia. Zamiast rozpoznania, zrozumienia i uprawomocnienia własnych potrzeb, dzieci te rozwijają przesadne poczucie swojego wpływu na potrzeby rodzica (ów). W rzeczywistości, stają się odbiciem emocjonalnych potrzeb swoich rodziców.

Potrzeby rodziców stają się ruchomym celem, na którym usiłują się skupić. Ponieważ czują się odpowiedzialne za naprawienie sytuacji, nie mając do tego odpowiedniej władzy ani kontroli, dzieci te rozwijają poczucie porażki. Co więcej, nie uczą się nadawania ważności swoim własnym uczuciom i zaspokajania własnych potrzeb. Z czasem dzieci doświadczają częściowego paraliżu uczuć. Jako dorośli, mogą nie wiedzieć co czują, z wyjątkiem rozpaczy, frustracji i niezadowolenia o różnym stopniu nasilenia. (Pressman, The Narcissistic Family, Lexington Books, 1997)

Krótko mówiąc, osoba wychowywana przez narcyza została nauczona być niewolnikiem i jest idealnym celem dla innych narcyzów i psychopatów. To zła wiadomość. Dobra jest taka, że można jej pomóc. Tego rodzaju narcystyczne zranienie da się naprawić, ponieważ, jak wspomniano wyżej, z jakiegoś dziwnego powodu narcyzi często są porządnymi rodzicami noworodków, tak więc dziecko otrzymuje tę szczególną bazę w postaci zaufania do świata, które jest tak istotne w późniejszym życiu. Och, oczywiście później uczą się, że zaufanie jest złe, i to podejście występuje u nich na przemian z ufnością, w sposób zacytowany powyżej – hamowanie na przemian z epizodami katastrofalnego ujawniania.

A teraz spójrzmy na inne dziecko. To ma bardzo troskliwych – być może zbyt troskliwych – wykształconych rodziców, którzy sztywno wierzą w teorie i praktyki wychowawcze oparte na „nauce” i mające na celu wychowanie dobrego chrześcijanina, godnie znoszącego cierpienie, spartańskie dziecko, które jest wystarczająco inteligentne, męskie (lub dziewczęce) i nie płaczliwe. Zdolność do ciężkiej pracy jest ceniona przez pracodawców, więc dziecko musi od początku uczyć się nie być leniuchem!

Przy takiej rodzicielskiej postawie, noworodek może zostać zniszczony psychicznie w bardzo krótkim czasie!

Kiedy na najwcześniejszych etapach życia dziecko jest traktowane jako „obiekt”, który można „modelować i formować” za pomocą surowej dyscypliny (jedna z form znęcania się nad niemowlętami), na najgłębszym poziomie bytu zostaje popełniona straszna zbrodnia przeciwko istocie siebie [self]. Dziecko głodne i nie nakarmione tylko dlatego, że to nie pora karmienia, zostaje uwarunkowane, żeby nie wierzyć, iż wszechświat dostarczy mu pożywienie w odpowiedzi na jego płacz. Jego ochronna „wspaniałość” jest rozbita na kawałki. Jak ujęli to autorzy w cytowanym wyżej fragmencie, „najbardziej podstawowe potrzeby dziecka, potrzeby zaufania i bezpieczeństwa, nie są zaspokojone”. A to prowadzi do przywiązania pozbawionego poczucia bezpieczeństwa. Dziecko, które nie zostanie utulone, gdy się przestraszy, jest zszokowane lub po prostu samotne i złaknione dotyku, zostanie uwarunkowane, by wierzyć, że nie ma żadnego sensu zwracanie się do wszechświata lub wchodzenie z nim w jakiekolwiek interakcje. Jego poczucie mocy jest zrujnowane. Tak więc dziecko wychowane zgodnie z kartezjańskim modelem „człowieka jako maszyny” lub chrześcijańskim „nie bij dziecka, a je rozpuścisz”, nie ma żadnego poczucia bezpieczeństwa ani zaspokojenia swoich potrzeb.

Dziecko poddawane oschłemu i arbitralnemu „rozkładowi dnia”, planowanemu przez rodziców, którzy przekonani przez medyczne i psychiatryczne teorie wierzą, że „robią to, co należy”, wychodzi z tego z poważnymi urazami zadanymi jego pierwotnemu self. Takie obrażenia mogą być poważne i nieodwracalne, podobnie jak rzecz się ma z hamowaniem transmarginalnym. W niektórych przypadkach, jeżeli pozostawione samemu sobie dziecko płacze zbyt długo lub doznaje traumy zbyt ciężkiej i zbyt regularnie, dochodzi do poważnego uszkodzenia mózgu.

W korze mózgowej powstają ośrodki zastoinowe, a prymitywne mechanizmy obronne (PDMS) mogą być wyzwolone przez cokolwiek, co przypomina danej osobie pierwotną traumę, przy czym należy pamiętać, że większość z tych mechanizmów jest przedwerbalna. Tak, w wielu przypadkach dziecko może dysocjować w alternatywną osobowość, która jest wspaniała i wszechmocna; ta dysocjacja może być powtarzana do chwili, gdy całkowicie opanowuje życie jednostki, i jest bardzo prawdopodobne, że przyczyną powstania tego rodzaju przypadków narcyzmu jest zmuszanie danej osoby do odczuwania bezradności i bezsilności. Osoba taka może utrzymywać w sobie ogrom wściekłości, ponieważ główna szkoda została wyrządzona na najbardziej prymitywnym poziomie funkcjonowania mózgu.

Empatyczne wsparcie ze strony naszych „głównych obiektów”- rodziców – jest niezmiernie ważne na tych wczesnych etapach. W przypadku jego braku, nasze poczucie własnej wartości jak i poczucie własnej wartości w wieku dorosłym wykazuje tendencję do gwałtownych fluktuacji między przecenianiem siebie poprzez cofanie się do dziecięcego narcyzmu a dewaluacją siebie jako bezradnego dziecięcego niewolnika sadystycznego rodzica, nawet jeśli pełnego dobrych chęci.

Takie dziecko może dorastać w ciężkim poczuciu gorzkiego rozczarowania i radykalnego zniechęcenia wszechświatem jako całością. Często nie jest w stanie z wdziękiem i tolerancją zaakceptować ograniczeń, rozczarowań, porażek, niepowodzeń czy słów krytyki lub zawodów. Jego samoocena jest chwiejna i negatywna. Ma też tendencję do uważania, że wszystko, co mu się przydarza, jest wynikiem zdarzeń zewnętrznych, albo też że wszystko jest w jakiś sposób jego winą. Dużą rolę w tych reakcjach odgrywa wrażliwość lub nadpobudliwość.

Wydaje się oczywiste, że każde dziecko, które jest zaniedbywane lub maltretowane na najwcześniejszych etapach rozwoju, przez całe życie będzie miało jakiegoś rodzaju problemy. Proces zdrowienia zależy od tego, jak ciężkich i długotrwałych nadużyć się dopuszczano, jakie podjęto działania naprawcze oraz jak szybko i konsekwentnie zostały one przeprowadzone. A przede wszystkim, zależy to samej osoby i jej WOLI wyzdrowienia. Ale jest jeszcze coś. Martha Stout pisze w „The Myth of Sanity” [Mit zdrowia psychicznego]:

Zważywszy na rodzaj pracy, jaką wykonuję, zastanawiałam się naturalnie, czy istnieją jakieś zorganizowane systemy znaczenia i wartości, według których można by uporządkować „dobre” lub „złe” przypadki, które korelują z wyzdrowieniem z zaburzeń dysocjacyjnych lub które wskazują na przeciwne rokowania. Czy istnieją dusze, by tak rzec, dla których rokowania są lepsze niż dla innych?

Gdy biorę pod uwagę wszystkich moich pacjentów, przez te wszystkie lata, odpowiedź brzmi „tak”. Rzeczywiście istnieje zadziwiająco silna korelacja pomiędzy powrotem do zdrowia danej osoby z jednej strony, a z drugiej – istniejącym u niej przekonaniem, że ona i tylko ona jest za coś odpowiedzialna. Może to być poczucie odpowiedzialności za własne starania, za drugiego człowieka albo – co bardzo prawdopodobne – jako generalne podejście do życia. Ludzie przymuszani i organizowani przez poczucie odpowiedzialności za swoje działania zwykle wracają do zdrowia.

I odwrotnie, niestety osoby, których system dyrektyw znaczeniowych nie zawiera takiego przekonania, zwykle nie odzyskują zdrowia i na ogół pozostają dysocjacyjnie pofragmentowane i zagubione. … Podział przebiega pomiędzy wytrwałym przyjmowaniem osobistej odpowiedzialności za własne działania – a tym samym, podejmowaniu osobistego ryzyka – a przyznawaniem najwyższej wartości osobistemu bezpieczeństwu, zarówno fizycznemu jak i emocjonalnemu, które często stoi na przeszkodzie uznania odpowiedzialności. (Jeśli uznaję odpowiedzialność za swoje dziecko, przyjaciela, idee czy społeczność, mogę być zmuszony do poniesienia ryzyka. Być może będę musiał zrobić lub poczuć coś, co narazi mnie na zranienie).

Tutaj psychologia traumy zatacza koło, w tym sensie, że pierwotną funkcją dysocjacji jest amortyzacja i ochrona; zgodnie z tym prawem, pacjentów, którzy ponad wszystko cenią sobie własne bezpieczeństwo, powinno się uważać za kandydatów do niepowodzenia w leczeniu …

System samoochrony umysłu może behawioralnie wyrażać się na wiele sposobów. Za trzy najbardziej rozpowszechnione metody można uznać: 1) zależność od innej osoby lub przyjęcie ograniczających zasad postępowania, polegających na unikaniu działania, 2) zatroskanie wraz z przesunięciem winy oraz działania i żalenie się, wskazujące na brak perspektywy przy rozważaniu stosunku własnych problemów do problemów innych ludzi. 3) trzeci rodzaj ekspresji behawioralnej samoochrony duszy – działanie bez dystansu wobec własnych problemów w relacji do problemów innych ludzi – znajduje odzwierciedlenie w naszym społeczeństwie w postaci popularnego zjawiska identyfikowania się z rolą ofiary.

… Osoba, która przeżyła traumę, z pewnością jest ofiarą, ale „bycie ofiarą” nie stanowi całej jej (czy kogokolwiek innego) tożsamości. Proces leczenia na obu jego etapach muszą wspierać pomocnicy – osoba ta najpierw musi odkryć, że jest ofiarą, a następnie wziąć na siebie odpowiedzialność za to, żeby przestać nią być. Obie części są równie ważne i w żadnej z nich samoochrona nie może być podstawowym celem. Umożliwianie komuś długoterminowego utrzymywania tożsamości ofiary pozbawia go ważnego prawa człowieka – wzięcia na siebie odpowiedzialności za własne życie. […]

Nie możemy jednocześnie chronić siebie i doświadczać w pełni życia. Te dwa pragnienia wykluczają się wzajemnie w sposób proporcjonalny. W jakim stopniu staramy się chronić siebie, w takim nie możemy prawdziwie żyć; i w jakim stopniu naprawdę żyjemy, w takim nie możemy ustanowić ochrony siebie swoją najwyższą wartością. Ta lekcja nie jest niczym nowym, ale co ciekawe, ten sam motyw powtarza się w każdej skali, aż po nasze schematy neurologiczne. Być może dla każdego z nas ratunek prowadzi tylko przez system znaczeń uwzględniający osobistą odpowiedzialność, bez względu na wszelkie związane z tym ryzyko. Być może to właśnie dlatego tak uparcie poszukujemy przykładów odpowiedzialności u swoich idoli, rodziców czy przywódców.

A co z dzieckiem, którego każda potrzeba we wczesnych etapach życia jest zaspokajana, którego rodzina nie jest narcystyczna, a mimo to ma ono objawy ciężkiego narcyzmu lub psychopatii?

Dochodzimy teraz do punktu rozwidlenia – do rozróżnienia pomiędzy narcystycznym zranieniem i NPD bądź psychopatią.

Zwróćcie uwagę na cechy narcystycznie zranionych dzieci: dorastają one z dotkliwym poczuciem gorzkiego rozczarowania wszechświatem jako całością i zupełnego zawodu. Często nie są w stanie z wdziękiem i tolerancją zaakceptować ograniczeń, rozczarowań, porażek, niepowodzeń czy słów krytyki. Ich samoocena jest chwiejna i negatywna. Skłonne są uważać, że wszystko, co się im przydarza, jest wynikiem zdarzeń zewnętrznych, lub że wszystko jest w jakiś sposób ich winą.

Gdy przyczynę wszystkich przypadków narcyzmu usiłujemy przypisać „narcystycznemu zranieniu”, a wstyd i wrażliwość przedstawić jako pośredni krok do wyzwolenia tej „archaicznej wściekłości”, natrafiamy na poważne problemy zarówno empiryczne jak i teoretyczne / logiczne.

Przyjrzyjmy się problemowi logicznemu. Jeżeli dziecko doświadcza siebie w stanie nieograniczonej władzy i wiedzy – w tak zwanym stanie „wielkościowym” – to jak przekłada to się na strukturę osobowości dorosłego, który „ledwie trzyma się kupy”, jest przewrażliwiony i podatny na zawstydzenie (tzn. psychoneurotyczny)? Dość niezwykła to przemiana. Jeżeli, jak się sugeruje, coś staje na przeszkodzie i „uniemożliwia dziecku dojrzewanie”, musi to oznaczać, że jego stan pozostaje taki sam, nie ulega zmianie. A jeśli tak, to narcystyczny dorosły musi być dokładnie taki sam jak to słabo rozwinięte dziecko – doświadcza siebie w stanie nieograniczonej władzy i wiedzy i to na przekór wszelkim dowodom świadczącym, że jest dokładnie odwrotnie. Ta struktura jest twarda jak skała, niewzruszona! Nie wystąpi tu żadne „przewrażliwienie”, żadna „podatność na zawstydzenie”, ponieważ wrażliwości i wstydu uczymy się w procesie dojrzewania.

Wiele osób, które doznały traumy, wydaje się COFAĆ do tego narcystycznego stanu, będąc pod wpływem stresu lub niektórych jego rodzajów. Takie cofnięcie nazywa się dysocjowaniem, a im częściej się zdarza, tym większe prawdopodobieństwo, że będą się zdarzać w przyszłości, przy czym będzie następowało to coraz łatwiej i coraz bardziej automatycznie. (Patrz: „The Myth of Sanity” Marthy Stout).

Narcyz, jakiego opisuje Kohut, byłby więc osobą, której rozwój został zatrzymany lub zakłócony na pewnym etapie normalnego dojrzewania – ponieważ CZASAMI rozwój odbywa się w taki sposób, że prowadzi do możliwości odczuwania wstydu, bycia wrażliwym, do rozwoju i regresu, do asocjacji [łączenia] i dysocjacji [odłączania]. Dlatego też zaliczenie narcystycznej wściekłości do reakcji kompensacyjnych, opartych na „nadmiernej wrażliwości” lub „podatności na zawstydzenie”, to nie to samo, co przypisywanie narcystycznej wściekłości pierwotnemu, dziecięcemu narcyzmowi. Krótko mówiąc, nie może się to odbywać na obydwa te sposoby. Jeżeli u źródła narcystycznego gniewu leży nierozwinięty dziecięcy narcyzm, to nie może on być częściowo rozwinięty, bo wtedy to nie infantylny narcyzm stałby za wściekłością.

A jednak mamy ten opis narcystycznej wściekłości, psychopatycznej wściekłości, którą rozpozna każdy, kto kiedykolwiek jej doświadczył! (Oczywiście z tego powodu zaczynam mieć podejrzenia co do całej tej teorii i stojących za nią ludzi, ale nie będę teraz rozwijać tego tematu).

Najważniejsze jest to, że Kohut i Wolf z pewnością opisują PRAWDZIWĄ narcystyczną / psychopatyczną wściekłość, gdy Wolf pisze:

[Kohut] zauważył, że u podstaw wściekłości często można znaleźć bezkompromisowe obstawanie przy wyidealizowanym obrazie drugiego człowieka. Niemowlę doświadcza siebie w stanie bezgranicznej mocy i wiedzy, stanie, który my patrząc z zewnątrz, z dezaprobatą nazywamy dziecięcą wspaniałością, dziecięcym wielkościowym self.

Jeśli coś, z różnych powodów, przeszkodzi temu infantylnemu, majestatycznemu stanowi narcyzmu przeistoczyć się w zdrową samoocenę, mamy do czynienia z człowiekiem, który wygląda jak dorosły…..

Myślę, że zorientowaliśmy się już, że możemy zupełnie darować sobie przekręcone zakończenie [tego cytatu]: „ale tak naprawdę jest bardzo chwiejnym nadwrażliwym i podatnym na zawstydzenie narcyzem”.

Następnie:

Fanatyczna potrzeba zemsty i niekończący się przymus wyrównania rachunków po doznaniu krzywdy nie są zatem atrybutami agresywności, która jest zintegrowana z dojrzałymi zamysłami ego – przeciwnie, tego rodzaju poniewieranie wskazuje, że agresja została zmobilizowana w służbie archaicznego wspaniałego siebie (self) i że jest stosowana w ramach archaicznej percepcji rzeczywistości. Jednostka podatna na wstyd, gotowa doświadczać niepowodzeń jako narcystycznych urazów i odpowiadać na nie z nienasyconą wściekłością, nie postrzega swego przeciwnika jako ośrodka niezależnej inicjatywy, którego zamiary, w wyniku zbiegu okoliczności, stoją w sprzeczności z jej zamiarami.

Tutaj z kolei musimy odrzucić „Jednostka podatna na wstyd, gotowa doświadczać niepowodzeń jako narcystycznych urazów”, ale czym to zastąpimy?

Carl Frankenstein sugerował, że osoba, która staje się psychopatą, wchodzi w stan „ekspansji ego” – stan, w którym aby czuć się bezpiecznie, ego „zawłaszcza” wszystko, co znajduje się w świecie zewnętrznym, jako część siebie. Frankenstein pisze:

Psychopatia została zdefiniowana jako organiczna niezdolność do tworzenia rzeczywistych [objective](zarówno pozytywnych jak i negatywnych) związków i efektywnych więzi międzyludzkich albo jako organiczny deficyt woli i uczuć (jako przeciwieństwo deficytów intelektualnych).

Brak identyfikacji, słabo zdefiniowana koncepcja ego, skłonność do kopiowania cudzych zachowań, brak świadomości superego, brak niepokoju, poczucia winy i neurotycznych reakcji na konflikt bądź frustrację; płytkość fantazji, niezwracanie uwagi na obiektywne fakty i niedostateczne pojmowanie koncepcji czasu wymieniane są jako główne cechy psychopatii u dzieci. […]

Dowiedziono również, że fenomenologia psychopatycznego zachowania u dorosłych ujawnia dodatkowe, jeszcze poważniejsze odchylenia. Znajdziemy wśród nich moralną indolencję, często prowadzącą do brutalnych zbrodni, brak kontroli nad seksualnymi i / lub materialnymi pragnieniami, histeryczny fanatyzm, na pozór w imię prawdy, zasady czy idei, ale w rzeczywistości odzwierciedlający nienasyconą potrzebę bycia ośrodkiem uwagi, podziwu czy strachu (ta sama potrzeba stwarza dobrze znany typ kanciarza i oszusta podającego się za inną osobę), narcystyczną pobudliwość lub prawie bezgraniczną uwodzicielskość. Czasami na liście typów psychopatycznych znajduje się włóczęga, zboczeniec seksualny, osoba uzależniona. (Frankenstein, „Psychopathy: A Comparative Analysis of Clinical Pictures” [Psychopatia: Analiza porównawcza obrazów klinicznych], Grune & Stratton, Nowy Jork i Londyn, 1959)

Zauważcie, że w powyższym fragmencie problem „obiektywizmu” jest wspomniany dwukrotnie. Również „niedostateczne pojmowanie koncepcji czasu” możemy rozważać w kategoriach obiektywizmu. Co wydaje się być główną nieprawidłowością w przypadku narcyza i psychopaty, to ich niezdolność relacyjna [relational inability]. Zdolność relacyjna to cecha wykształcająca się u dziecka na bazie zdrowego narcyzmu, który stopniowo przekształca się we właściwe dorosłym poczucie własnej wartości, w miarę jak dziecko uczy się rozróżniać między sobą i innymi. Zdrowe dziecko dojrzewa i dochodzi do etapu, w którym ma „rozsądne i dokładne wyobrażenie” o swojej prawdziwej wartości w odniesieniu do swojego świata, swojej rzeczywistości. Braki w procesie dorastania od zupełnego braku ego do identyfikacji ego z własną wartością mogą kolidować z normalnymi procesami pozyskiwania zdrowej introjekcji (wewnętrznego self) i formacji superego (wewnętrznego rodzica). Bez tych dwóch elementów nie ma niepokoju, nie ma winy, nie ma nerwic, itd. Krótko mówiąc, „nikogo nie ma w domu”. Dowodzą tego zaobserwowane osobliwe cechy intelektu psychopatycznego dziecka: niezwracanie uwagi na obiektywne fakty, niezdolność formowania właściwych koncepcji czasu, niezdolność do poprawnego doświadczania czasu i płytkie fantazje. Psychopatom brak wewnętrznego środowiska psychicznego.

Wszystko to to tylko różne sposoby wyrażenia, że problem z psychopatą, z narcyzem, polega na jego niezdolności do odniesienia się do środowiska zewnętrznego lub wewnętrznego [self]! Psychopata / narcyz zatem to niewiele więcej niż maszyna, dwuwymiarowa konstrukcja bez wewnętrznego i zewnętrznego self, duch, wampir, którego nie można zobaczyć w lustrze i który nie rzuca cienia. Znika w pełnym świetle prawdy i obiektywizmu.

Obie te koncepcje skłaniają nas do ponownego rozważenia etapu dziecięcego, na którym dziecko z jakiegoś powodu nie potrafi ustanowić rozróżnienia między sobą i innymi. Wszystko „na zewnątrz” może wydawać się psychopacie przedłużeniem jego samego [self] albo istnieć tylko przez wzgląd na możliwość włączenia do self. W pewnym sensie przypomina on dziecko, które wierzy, że matka, pierś, pokarm – wszystko – stanowi część jego samego, istnieje dla jego przyjemności, i nigdy nie wyrasta z tego emocjonalnego, egoistycznego stanu. Frankenstein pisze:

Uczenie się oznacza uwewnętrznianie non-ego, przekształcanie zawartości rzeczywistości w konceptualne, emocjonalne i funkcjonalne części ego. Ego koordynuje nie tylko treści zawierające się w świadomości (poprzez odnoszenie ich do siebie nawzajem w różnych kontekstach znaczeniowych), ale również swoje własne funkcje (przez odnoszenie ich zarówno do siebie nawzajem jak i do aktualnych i potencjalnych treści świadomości, zgodnie z ich związkiem z daną sytuacją).

Innymi słowy, uczenie się jest jak rysowanie mapy wewnątrz siebie – w mózgu – mapy wszystkiego, co jest „na zewnątrz”, i uczenie się odczytywania tej mapy tak, aby móc skutecznie poruszać się po rzeczywistości. Stopień, w jakim ta mapa odwzorowuje faktyczny zewnętrzny pejzaż (podobnie jak mapa geograficzna pokazuje nam właściwości rzeczywistego miejsca, kiedy się w nim znajdziemy), determinuje stopień obiektywizmu tej wewnętrznej mapy.

Inną ważną cechą wydaje się być wiedza, że mapa jest mapą, a rzeczywistość na zewnątrz nie jest mapą, tylko rzeczywistością.

Psychopaci nie mogą tworzyć map rzeczywistości, ponieważ nie widzą różnicy pomiędzy mapą a rzeczywistością. Wydają się nie rozróżniać pomiędzy tym co na zewnątrz i tym co wewnątrz. Sposób, w jaki psychopata porusza się po rzeczywistości, może być tak dziwaczny, że nie będziemy nawet w stanie tego pojąć.

Geny czy środowisko?

Problem natura czy wychowanie nie wydaje się być nieaktualny. Istnieje szkoła, która twierdzi, że wszyscy są mniej więcej tacy sami i że ludzie źle traktowani w dzieciństwie, po dorośnięciu sami źle traktują innych. Nauczyli się tego od dorosłych, identyfikują się z agresorami. To szkoła wychowania. Szkoła natury twierdzi natomiast, że dziedziczone predyspozycje są mocno zróżnicowane i wielu ludzi źle traktowych w dzieciństwie, nie traktuje później tak samo źle innych, a ci, którzy nawet jeśli sami byli dobrze traktowani w dzieciństwie, mimo to postępują źle i robią to dlatego, że urodzili się „źli”. Zwraca także uwagę na niebłahe dowody, że wielu narcyzów i psychopatów nie pochodzi ze środowiska naznaczonego przemocą, jak to postuluje szkoła wychowania.

Robert Hare, specjalista w dziedzinie psychopatii, mówi, że wchodzą tu w grę różne czynniki, pochodzenia zarówno naturalnego jak i wychowawczego, ale natura – dziedziczność – jest najsilniejszym czynnikiem. Przeciwnicy tej idei sprzeciwiają się jej z tej prostej przyczyny, że dziedziczność oznaczałaby brak możliwości wyleczenia. Jak Liane Leedom napisała do mnie prywatnie:

„Nie do obronienia jest teza, którą głosi wielu naukowców, że jednym z najstraszniejszych uwarunkowań psychopatii jest genetyka, na dodatek oni nie podsuwają najdrobniejszej porady (sic!), jak się z tym faktem uporać. Kiedy osobiście spotykasz matkę i jej dziecko, nadaje to bezosobowym i nieludzkim proklamacjom bardzo osobisty rys”.

No dobrze, brzmi to szlachetnie, empatycznie i humanistycznie, ale natura nie zawsze dostosowuje się do naszych oczekiwań, że będzie zachowywała się „po ludzku”. Natura ma często – jak mówi stare powiedzenie – „czerwone zęby i pazury”. Jeśli chcemy choć trochę zrozumieć naszą rzeczywistość, musimy tworzyć dokładne, obiektywne mapy.

Tutaj tak naprawdę widzimy kolejną próbę namieszania, mającą na celu promowanie modelu „wielowymiarowego”, może się bowiem wydawać bardziej „ludzki”. Oczywiście dr Leedom również jest żywotnie zainteresowana w podtrzymywaniu tego punktu widzenia, ponieważ sławę przyniósł jej fakt, że była żoną psychopaty, który zniszczył jej dobre imię i zostawił ją z dzieckiem, które też może być psychopatą! Oczywiście utrzymuje więc, że chce wyjaśnić ten problem, żeby „uratować swoje dziecko”.

Leedom chce, żeby teoria psychopatii była wielowymiarowa, a nie kategoryczna. Podkreśla, że podobne problemy występują w przypadku ludzi upośledzonych umysłowo – wszystkie przypadki tego rodzaju również są podciągane pod jedną kategorię, choć niektóre z nich są wyraźnie bardziej dysfunkcyjne niż inne. Czy istnieje punkt krytyczny, w którym można stwierdzić, że jedna opóźniona w rozwoju osoba kategorycznie różni się od drugiej z jakichś określonych powodów? Jedna opóźniona osoba może osiągać kiepskie wyniki w testach, ale funkcjonować lepiej niż ta, która otrzymała wyższą ocenę. I tu dochodzimy do pojęcia genialnych idiotów [idiot savants]:

Syndrom sawanta opisuje osobę z jakiegoś rodzaju opóźnieniem w rozwoju lub upośledzeniem umysłowym, posiadającą nadzwyczajne zdolności umysłowe, które nie występują u większości ludzi. Oznacza to zazwyczaj (ale nie we wszystkich wypadkach) niższy od średniej współczynnik inteligencji ogólnej (IQ), ale bardzo wysoki inteligencji wyspecjalizowanej w jednej lub kilku dziedzinach. Umiejętności osoby z syndromem sawanta obejmują zadziwiające wyczyny w dziedzinie pamięci i obliczeń arytmetycznych, czasami również niezwykłe zdolności artystyczne i muzyczne. (Wikipedia [en])

Opóźnienie umysłowe jest bardzo użytecznym modelem do porównań z NPD i psychopatią (i innymi powiązanymi zaburzeniami osobowości), można bowiem stwierdzić, że cierpiąca na nie osoba jest na pewno opóźniona w specyficzny sposób, występują również wymiarowe aspekty tego stanu. Istnieje zespół Downa (mongolizm), który jest genetyczny, i kretynizm spowodowany uszkodzeniem tarczycy, które z kolei prowadzi do uszkodzenia mózgu. Przyczyny tego uszkodzenia mogą być różne, w tym urazy powstałe podczas porodu, brak substancji odżywczych w diecie, choroby takie jak błonica, itp.

Istnieje opóźnienie spowodowane wodogłowiem, które prowadzi do uszkodzenia mózgu (a każdy przypadek wodogłowia może powstać z którejś z wielu możliwych przyczyn); jest małogłowie (mikrocefalia), które może być skutkiem dowolnej liczby czynników, począwszy od zakażenia wewnątrzmacicznego i napromieniowania miednicy matki w pierwszych miesiącach ciąży. Podejrzewa się, że pewną rolę odgrywają geny, lecz nie jest ona do końca wyjaśniona.

Istnieje też opóźnienie umysłowe spowodowane przez fenyloketonurię – rzadkie zaburzenie metaboliczne. Przy PKU [fenyloketonurii] wydaje się, że z noworodkiem jest wszystko w porządku, brakuje mu jednak enzymów potrzebnych do rozkładania fenyloalaniny – aminokwasu, który znajduje się w pożywieniu zawierającym proteiny. Jeżeli schorzenie nie zostaje w porę wykryte, fenyloalanina gromadzi się we krwi i prowadzi do uszkodzenia mózgu. Powstałe w jego wyniku opóźnienie umysłowe może mieć różne natężenie, od umiarkowanego do ciężkiego, w zależności od tego, jak zaawansowana była choroba w momencie jej wykrycia i jakie podjęto leczenie. Uważa się, że PKU jest skutkiem zmian metabolicznych obejmujących geny recesywne i uważa się, że ich nosicielem jest 1 osoba na 70.

Poza tym, „dr Gecz, doświadczony pracownik naukowy z Women’s and Children’s Hospital w Adelajdzie, we współpracy z międzynarodowym zespołem badawczym, odkrył, że do upośledzenia umysłowego prowadzą różne mutacje w małej części chromosomu X”.

Jak więc widzimy, w przypadku niedorozwoju umysłowego istnieje szereg czynników etiologicznych, ale u podłoża ich wszystkich ciągle leży fakt, że mózg nie jest w stanie rozwijać się normalnie na dość dobrze określone sposoby, i to właśnie składa się na definicję opóźnienia. Mózg jest OPÓŹNIONY.

I wracamy do naszego pytania. Czy istnieje punkt krytyczny, pozwalający stwierdzić, że jedna opóźniona w rozwoju osoba kategorycznie różni się od drugiej z jakichś określonych powodów?

Myślę, że nasze krótkie omówienie opóźnienia umysłowego wskazuje, że tak, opóźnione osoby mogą kategorycznie i wymiernie różnić się od siebie, i może to być bardzo ważne z punktu widzenia sposobu sprawowania nad nimi opieki. Istnieje więcej niż jeden rodzaj genetycznego opóźnienia i więcej niż jeden rodzaj mechanicznego opóźnienia, ale we wszystkich przypadkach właśnie opóźnienie jest nadal czynnikiem definiującymi, nigdy nie ulegnie zmianie, jest nieuleczalne, co to nie znaczy, że nie daje się opanować albo że nie należy próbować nad nim panować, albo że nie powinnyśmy prowadzić badań, aby mieć szansę zapobiegać takim tragediom. Ale oczywiście, jako istoty ludzkie, ani przez chwilę nie uznajemy za możliwe do przyjęcia pozbywanie się tych, którzy są opóźnieni w rozwoju umysłowym lub cierpią na schorzenia umysłowe spowodowane przez czynniki mechaniczne, tak jak nie do przyjęcia jest rozważanie pozbywania się tych, którzy rodzą się z fizyczną niepełnosprawnością.

Problem polega na tym, że w dokładnie ten sam sposób należy podchodzić do kwestii psychopatii, NPD i powiązanych z nimi zaburzeń osobowości. Z tego co wiemy, różne „nakładające się” zaburzenia osobowości są jedynie wariacjami opóźnienia emocjonalnego, tak samo jak istnieje wiele wariacji opóźnienia umysłowego – psychopatia jest tylko jednym z nich, tak jak zespół Downa jest jedną z form upośledzenia umysłowego, która akurat jest genetyczna.

Terapeuci będą argumentować, że żadna definicja stanu klinicznego jednostki nie może być dokładna, ponieważ każda jednostka jest odmienna, każda jest „mieszanką” różnych obrazów klinicznych. Będą twierdzić, że dokładna i wyczerpująca analiza indywidualnego przypadku jest o wiele ważniejsza niż tworzenie kompleksowych, ogólnych, strukturalnych ram odniesienia, takich jak definitywna diagnoza. Taki terapeuta wciąż poszukuje pojęć raczej ujednolicających niż rozróżniających, szuka potrzeb i popędów wspólnych wszystkim ludziom, psychodynamiki i mechaniki rzeczy – struktury i chemii mózgu – zamiast szukać istoty specyficznej struktury dewiacji behawioralnych. To tak jakby lekarz poszukiwał wszystkich cech wspólnych dla opóźnienia umysłowego, rozpatrując dwa przypadki – osoby z zespołem Downa i innej, z PKU. Oczywiście, obie są opóźnione i mogą mieć podobne objawy, które z zewnątrz wyglądają tak samo, ale znacząco różnią się „od wewnątrz”, ponadto sposób sprawowania opieki nad tymi dwiema osobami może być silnie uzależniony od postawionej diagnozy. To doprowadza nas do punktu widzenia sformułowanego przez Carla Frankensteina, który pisze:

[W]ierzymy, że ludzkie zachowanie może być zrozumiałe tylko z pomocą pojęć z zakresu struktury, strukturalnych tendencji i strukturalizacji; że struktura i dynamika nie są bynajmniej sprzecznymi lub wzajemnie wykluczającymi się pojęciami, uzupełniają się wzajemnie, o ile każde z nich będzie zarówno warunkiem zaistnienia jak i rezultatem drugiego; że różne formy patologicznego zachowania różnią się od siebie nie tylko pod względem dynamiki, wewnątrzpsychicznych stosunków i procesów, ale również pod względem roli, jaką odgrywają czynniki strukturalne w porównaniu z czynnikami środowiskowymi oraz strukturalizacja w porównaniu z modyfikacją; i że wszelkie wyniki badań klinicznych są bez znaczenia, jeżeli nie są oparte na uprzedniej analizie „wyróżniających je podstaw”, to jest na fenomenologii klinicznej. […]

Dla pragmatycznie nastawionego klinicysty, psychopata jest jedynie pacjentem z jakąś nieuleczalną formą zachowań aspołecznych. Dla nas, nieuleczalność nie jest zasadniczym elementem definicji, lecz jedynie koniecznym efektem działania niektórych czynników strukturalnych i dynamicznych. Czynniki te, choć obecne w wielu zachowaniach patologicznych, stanowią, w swoim specyficznym zestawieniu, istotę psychopatii. (Frankenstein, Carl, „Psychopathy: A Comparative Analyisis of Clinical Pictures”, Grune & Stratton, NY, London, 1959)

Psycholog kliniczny, Andrzej Łobaczewski, traktuje te neuroanatomiczne struktury jako „instynktowe podłoże”człowieka. Łobaczewski pisze:

[A]by zrozumieć człowieka, trzeba przede wszystkim poznać nasze ludzkie podłoże instynktowe i docenić jego rolę w rozwoju i życiu jednostki, a potem społeczeństwa. Jego rola zbyt łatwo uchodzi naszej uwagi, ponieważ nam samym działanie ludzkiego instynktu gatunkowego w zachowaniu się człowieka wydaje się czymś tak naturalnym, że nie budzi racjonalnego zainteresowania. Dopiero wyszkolenie w obserwacji i analizie rozwoju i zachowania człowieka, a potem doświadczenie, uczą psychologa widzieć i doceniać to odwieczne zjawisko natury.

Ludzkie podłoże instynktowe różni się swoją strukturą biologiczną od zwierzęcego. Stało się ono energetycznie mniej dynamiczne i bardziej plastyczne. Utraciło dlatego rolę głównego dyktatora zachowania się i stało się bardziej podatne rozumowej kontroli. Nie utraciło jednak wiele z bogactwa gatunkowej treści rodzaju ludzkiego.

To podłoże stymuluje od urodzenia nasze aktywności, które zmierzają do rozwoju wyższych funkcji uczuć i umysłu. Nasz instynkt jest więc naszym wychowawcą, którego nosimy ze sobą przez całe życie. To właśnie filogenetycznie przekazane podłoże naszego przeżywania i jego emocjonalnie nacechowany dynamizm umożliwiają rozwój uczuć i więzi społecznych. To pozwala nam wyczuwać stany psychiczne innych ludzi oraz indywidualne i społeczne realia psychologiczne. Warto także zwrócić uwagę i na to, że jeżeli kochamy daną osobę, to przede wszystkim kochamy jej instynkt. […]

Dobre wychowanie powinno więc polegać nie tylko na tym, aby nauczyć młodego człowieka powściągać swoje zbyt gwałtowne odruchy instynktownego emocjonalizmu, ale także na tym, aby nauczyć go rozumieć swój własny instynkt i wsłuchać się w ten głos natury. To podłoże jest bowiem wytworem milionów lat filogenezy gatunku, procesu który przebiegał w konkretnych warunkach życia i dlatego nie może być tworem doskonałym, ale niesie ono jednak subtelne bogactwo biopsychicznej mądrości naszej ludzkiej natury.

Zwróćcie uwagę zwłaszcza na to: „[Ludzkie podłoże instynktowe] stało się energetycznie mniej dynamiczne i bardziej plastyczne. Utraciło dlatego rolę głównego dyktatora zachowania się i stało się bardziej podatne rozumowej kontroli”.

Niemal wszystkie stworzenia poza człowiekiem posiadają silne i dobrze rozwinięte instynktowe popędy. Niektóre z nich wstają na nogi i zaczynają chodzić wkrótce po urodzeniu. Potrafią znaleźć drogę do źródła pokarmu, u miriadów istot występują wszelkiego rodzaju cudowne wrodzone automatyczne zachowania, po których u człowieka pozostał jedynie ślad, właśnie z powodu tego plastycznego podłoża, które zapewniając człowiekowi przetrwanie, opiera się bardziej na treningu niż na wrodzonych automatycznych zachowaniach.

Teraz załóżmy, że w wyniku traumy lub uwarunkowań genetycznych powstaje sytuacja albo uniemożliwiająca prawidłowy rozwój instynktownego podłoża człowieka, albo czyniąca je bardziej dynamicznym, mniej plastycznym, a nawet bardziej podobnym do tego, jakie występuje u naszych zwierzęcych kuzynów z drzewa ewolucji. Wyobraź sobie emocjonalną naturę krokodyla w ludzkiej skórze. Nadaje to zupełnie nowego znaczenia pojęciu „Gadzi mózg„, czyż nie?

Jeżeli instynktowe podłoże jest opóźnione w rozwoju lub uszkodzone, to bardzo możliwe – nawet prawdopodobne – że pojawią się dewiacje psychiczne, nawet do tego stopnia, że rozwój emocjonalny danej osoby zostanie zamrożony lub wyda się całkowicie zamrożony w stanie z najwcześniejszego dzieciństwa. Takie przypadki leżą prawdopodobnie poza możliwościami dzisiejszej medycyny, a częstokroć mogą prowadzić do przemocy, zachowań antyspołecznych i/lub kryminalnych. Należy pamiętać, że podłoże instynktowe normalne u zwierząt, nie jest normalne u człowieka, a my o tym, co dzieje się we wnętrzu, możemy jedynie wnioskować na podstawie zachowania. Co wydaje mi się tu ważne to to, że dające się zaobserwować zachowania wynikłe z narcystycznej /psychopatycznej wściekłości są podobne w swej dynamice do emocjonalnych zachowań niektórych zwierząt w pewnych określonych stanach wywołanych przez instynkt. I zauważcie, że koncentruję się tutaj na emocjach, a nie inteligencji.

Ale w tym właśnie sęk: w przypadku dorosłego psychopaty mamy do czynienia z niezwykle złożonymi obwodami neurologicznymi, które bardzo szybko się udoskonaliły w procesie uczenia się psychopaty, w jaki sposób najlepiej osiągnąć zaspokojenie swoich potrzeb i spełnienie oczekiwań. Wyrafiniowana, a nawet błyskotliwa inteligencja jest wykorzystywana w służbie ograniczonej lub odbiegającej od normy natury emocjonalnej. Ale ten dający się zaobserwować wewnętrzny dziecięcy rdzeń, będący niczym innym jak głodem odczuwanym w centrum wiązki neurologicznych wejść i wyjść, jest statyczny – nigdy się nie zmienia. Innymi słowy, nie istnieje rdzenne [jądrowe, nuklearne] self, jest tylko coś w rodzaju czarnej dziury, która chce, bądź musi wessać w siebie wszystko.

I tu dochodzimy do przyczyny nienasyconej wściekłości.

Pod wpływem tej wewnętrznej struktury – tego stale obecnego, nigdy niezaspokojonego głodu – psychopata nie jest w stanie zdawać sobie sprawy z chęci i potrzeb innych ludzi, subtelnych odcieni sytuacji, ani tolerować dwuznaczności. Cała rzeczywistość zewnętrzna jest filtrowana przez – stworzone po to, by się do nich dostosować – sztywne i prymitywne struktury wewnętrzne w służbie prymitywnych popędów.

Kiedy psychopata jest sfrustrowany – to znaczy gdy nie dostaje tego co chce, gdy nie następuje albo opóźnia się zaspokojenie głodu – odczuwa, że cały świat „na zewnątrz” jest przeciwko niemu, a jedynie on jest dobry. Może to oczywiście przekładać się na aktualnie istniejące pętle myślowe – on jest dobry, wytrwały i tylko dąży do ideału miłości, pokoju, bezpieczeństwa, piękna, ciepła i wygody, które przychodzą wraz z sytoścą (mniejsza z tym, że nigdy nie może jej osiągnąć). Najbardziej jednak podstawową sprawą jest to, że „Niemowlę doświadcza siebie w stanie bezgranicznej mocy i wiedzy, stanie, który nazywamy dziecięcym wielkościowym self”. Oznacza to, że gdy psychopata ma do czynienia z czymś, co nie zaspokaja jego głodu lub głodem zagraża, obiekt ten (osoba, idea, grupa, cokolwiek) kategoryzowany jest jako „samo zło” w taki sam sposób, w jaki noworodek reaguje na negatywną traumę lub zanegowanie jego potrzeb lub pragnień – bezmyślną, instynktowną, wrzeszczącą wściekłością, która jest zaprojektowana (prawdopodobnie ewolucyjnie) tak, żeby opiekun natychmiast zrobił wszystko co niezbędne, by położyć kres wściekłości dziecka, zaspokoić jego głód (niezależnie czego dotyczący).

Krótko mówiąc, skoro zakładamy, że wewnętrzna rzeczywistość psychopaty jest strukturalnie podobna do rzeczywistości noworodka – albo przynajmniej pozornie podobna – musimy także zdać sobie sprawę z tego, że jego wściekłość jest również strukturalna. Cokolwiek ją wyzwala, MUSI ulec; dziecko/psychopata nie może być zignorowane. Gniew, płacz, atak szału będą trwały dopóty, dopóki niemowlę nie dostanie tego, czego chce/potrzebuje lub dopóki będzie miało siły walczyć. I, oczywiście, w przypadku dorosłego psychopaty ta strukturalna wściekłość ma znacznie większe wsparcie i możliwości (łącznie z wykorzystaniem bardzo wyrafinowanego mózgu) utrzymania się przez bardzo długi czas: tak długo jak jest to konieczne, aby ÓW OBIEKT wściekłości został zawłaszczony, zgodnie z początkowym życzeniem.

Najważniejsze jest to, że: psychopata ani przez chwilę nie odczuwa „traumy”, „wstydu” czy „bezradności” – strukturalna wielkościowość jest zawsze obecna, tak jak wściekłość / nie przyjęcie odmowy.

Kiedy mamy do czynienia z dorosłym psychopatą, sprawy stają się oczywiście nieco bardziej skomplikowane, ponieważ, jak wspomniano powyżej, mózg rósł i rozwijał się bez jednoczesnego dojrzewania emocjonalnego (to może się różnić w poszczególnych przypadkach, choć struktura pozostaje taka sama). Jeśli psychopata zostaje postawiony w obliczu piętrzących się dowodów na to, że jakiś jego wybór lub działanie stworzyło problem lub pogorszyło sytuację, jego mózg, kierowany emocjami, musi zanegować ten fakt i przesunąć przyczynę z self na „zewnątrz”.

Wewnętrzna struktura psychopaty nie przyzna się do niczego niewłaściwego (nie może), do niczego złego, do żadnych błędów i dlatego wszystko, co określa się jako „złe”, jest w sposób naturalny – strukturalnie – projektowane na kogoś lub coś innego. I pamiętajmy, że to nie dlatego, że oni wybierają takie działanie, tylko dlatego, że nie mogą postąpić inaczej. Tam w samym środku nie ma nic poza głodem podłączonym do neuronowych wejść i wyjść, owiniętym w emocjonalną wielkość i wieczną doskonałość. Takimi się urodzili.

W konsekwencji posiadania takiej prymitywnej wewnętrznej konstrukcji, w połączeniu z wyrafinowanym – w niektórych przypadkach, genialnym – mózgiem, psychopaci stają się mistrzami identyfikacji projekcyjnej. Oznacza to, że projektują na innych wszystko, co jest złe (przy czym „zło” zmienia się zależnie od tego, co psychopata chce w danej chwili osiągnąć – to część tejże konstrukcji), i szukają sposobów manipulacji, mającej na celu wywołanie w tej drugiej osobie tego, co jest projektowane, a jednocześnie dążą do kontrolowania tej osoby, która w oczach psychopaty przejawia owe „złe” cechy. W ten sposób psychopata osiąga zadowolenie i czuje, że „kontroluje sytuację”, co sprowadza się do zostania w jakiś sposób „nakarmionym” lub „otoczonym troską”.

Należy pamiętać, że to, co psychopata uważa za dobre, nie ma nic wspólnego z prawdą, honorem, przyzwoitością, względami dla drugiego człowieka czy czymkolwiek innym niż to, czego w danej chwili psychopata chce. W ten sposób może on naruszać prawa innych ludzi, popełniać dowolne złe uczynki i nadal spać jak niemowlę (dosłownie), bo nie zrobił nic złego!

©Usha Sutliff – – Adrian Raine, Uniwersytet Południowej Kalifornii: „Psychopaci mają wadliwe oprogramowanie. Są zaprogramowani inaczej niż inni ludzie. W ich przypadku, dosłownie tak jest”.

To właśnie w tych patologicznych czynnikach mają swoje źródło różnego rodzaju zachowania aspołeczne, przemoc i przestępstwa, więc przyjmowanie zasady, że „przemoc i agresja występują głównie dlatego, że w głębi duszy narcyz czuje się pokrzywdzony i bezradny” (do czego sprowadza się praca dr Wolfa), jest naiwnością i dawaniem patologicznym jednostkom przyzwolenia na manipulowanie nami poprzez nasze współczucie. Oczywiście, wiele aktów przemocy zostało popełnionych przez osoby, które zostały podczas swojego rozwoju psychicznie zranione, a niekoniecznie spełniają kryteria NPD. W tej dziedzinie rozpaczliwie potrzebna jest jasność i spójność terminologii.

Wróćmy do pracy Andrzeja Łobaczewskiego „Ponerologia Polityczna”, gdzie autor nakreślił kategoryczny i [wielo]wymiarowy model psychopatii wraz z jej poszczególnymi podkategoriami, w celu dogłębnego omówienia problemu przemocy grupowej, którą określa jako kwestię niedostosowania społecznego, wykorzystywanego przez patologiczne elementy w społeczeństwie.

Jeżeli różne okoliczności, łącznie z deficytami światopoglądu psychologicznego, zmusiły danego człowieka do takiej działalności, gdzie jego uzdolnienia nie mogą być wykorzystane, gdzie także podlega często mniej od siebie uzdolnionemu zwierzchnikowi, wówczas zdaje on sobie zazwyczaj sprawę z tej sytuacji i jej przyczyn. Czuje się pokrzywdzony wśród obowiązków, które nie dają szansy samorealizacji. […] Myśli takiego pracownika odbiegają łatwo od jego pracy do spraw, które interesują go bardziej, albo w świat marzeń, gdzie jest mu dane być tym, czym być powinien. Na skutek tego częściej ulega wypadkom. Nie wytwarza się jednak u niego zdrowy krytycyzm wobec górnych granic swoich możliwości. W swoich marzeniach sięga wysoko, do stanowisk których wymagania by go przerastały. Chciałby naprawić ten niesprawiedliwy świat. Trzeba tylko zdobyć odpowiednią władzę. Radykalizm i idee rewolucyjne znajdują naturalny grunt wśród takich osób o zaniżonej adaptacji społeczno-zawodowej.

Z drugiej strony, osoby które, dzięki przynależności do grupy uprzywilejowanej lub organizacji, osiągają stanowiska, gdzie ich obowiązki, a szczególnie trudniejsze problemy, nie znajdują odpowiedzi w ich uzdolnieniach i umiejętnościach, ulegają objawom zawyżonej adaptacji społeczno-zawodowej. Unikając spraw trudniejszych a istotnych, demonstratywnie zajmują się sprawami mniejszej wagi. W ich zachowaniu pojawia się stopniowo komponenta aktorstwa. Już po kilku latach wykonywania takiej roli, można wykazać odpowiednim badaniem testowym, jak spada poprawność ich rozumowania. Aby utrzymać swoją pozycję, zaczynają zwalczać tych, którzy przewyższają ich uzdolnieniami lub ich krytykują. Spychając ich z odpowiadających im stanowisk, przyczyniają się do zaniżenia ich adaptacji. To prowadzi do znanej nam już krzywdy i do marnotrawienia społecznego kapitału uzdolnień.

Ludzie o zawyżonej adaptacji społeczno-zawodowej stają się zwolennikami rządów silnej ręki, które mają chronić ich pozycje przed opiniami krytycznymi. […]

Zaniżona adaptacja jednych ludzi i zawyżona innych, a także liczne adaptacje jakościowo niewłaściwe, to jest obraz chorego społeczeństwa. Prowadzi to do marnotrawienia ludzkich możliwości, narastania niezadowolenia i napięć między jednostkami i grupami społecznymi. Dlatego traktowanie zagadnienia ludzkich uzdolnień i ich odpowiedniego wykorzystywania jako spraw prywatnych należy uważać za co najmniej naiwne pojmowanie istotnego problemu społecznego. Od tego bowiem, jak ten podstawowy kapitał społeczny jest aktywizowany, zależy to, czy będzie postęp czy inwolucja we wszystkich dziedzinach życia społecznego. Od tego zależy ostatecznie to, czy będzie ewolucja czy rewolucja.[…]

W każdym kraju świata osobnicy psychopatyczni i część innych dewiantów tworzą ponerogennie aktywną siatkę porozumień, po części wyobcowaną z więzi społecznej normalnych ludzi. Wydaje się także, że pewna inspiracyjna rola psychopatii właściwej w tej siatce jest zjawiskiem powszechnym. W poczuciu swojej odmienności zdobywają oni specyficzne doświadczenie życiowe i odkrywają swoje odmienne sposoby działania i walki o byt. Ich świat pozostaje zawsze podzielony na „my i oni”, na ich światek o swoistych prawach i obyczajach i tamten świat im obcy, który ma swoje przemądrzałe idee i obyczaje, wedle których oni bywają moralnie potępiani. Ich poczucie honoru, szczególnie tych inspiratorów, nakazuje im oszukiwać i wyszydzać tamten świat ludzki; obiecać, zapewnić, podpisać, a niczego nie dotrzymać, jest postępowaniem właściwym. Przecież „tamci” są komicznie naiwni. Uczą się także i tego, jak ich osobowości mogą wpływać traumatyzująco na ludzi normalnych i wyzyskiwania tego jako środka terroru użytecznego dla osiągania swoich celów. Ten podział na dwa światy jest trwały i nie znika nawet wtedy, kiedy udało się im zrealizować ich marzenie młodości i zdobyć władzę nad „masami” ludzi normalnych. Jest to tragiczny dowód biologicznego uwarunkowania tego dziwnego podziału.

Jak utopia młodości, rodzi się wśród takich ludzi marzenie o takim świecie, o takim ustroju społecznym „sprawiedliwym”, gdzie oni nie będą odtrącani, ani przymuszani do podporządkowywania się obyczajom i prawom, których sens jest dla nich trudno zrozumiały. Marzą o takim świecie, w którym dominowałby ich sposób przeżywania i pojmowania rzeczywistości – prosty i radykalny. Oczywiście, w takim ustroju mieliby zabezpieczony dobrobyt bezpieczeństwo, bo oni stworzą nową władzę. Tamci odmienni, ale bardziej sprawni w różnych zawodach, powinni pracować, aby im to zapewnić. O taki nowy wspaniały świat gotowi są walczyć, dla niego cierpieć i zadawać cierpienia tamtym. W imię takiej wizji można zabijać ludzi, których los nie budzi współczucia, bo są odczuwani jako niezupełnie współgatunkowi. Nie mają pełni świadomości tego, że dla tamtych ludzi będzie to świat koszmarny i dlatego będą stwarzać opór, który może trwać przez pokolenia.

Podporządkowanie człowieka normalnego osobnikom psychicznie nienormalnym działa na jego osobowość traumatyzująco, fascynująco, zniekształcająco i nerwicorodnie. Dzieje się to w sposób, który unika zazwyczaj dostatecznej kontroli świadomości. Mimo więc oporów, psychicznie zmienione tworzywo przenika do jego osobowości. Taka więc sytuacja pozbawia człowieka jego naturalnego prawa do zachowania własnej higieny psychicznej, dostatecznej autonomii swojej osobowości i częściowo możliwości używania swojego zdrowego rozsądku. W świetle więc prawa naturalnego, jest to rodzaj krzywdy i bezprawia, które mogą występować na każdą skalę społeczną. Niestety, nie są one wymienione w żadnym kodeksie prawa.

Wspomnieliśmy już o takim oddziaływaniu niektórych osobowości patologicznych, jak np. charakteropatii frontalnej. Wyjątkowo aktywnie oddziaływuje w ten sposób psychopatia właściwa.

Wówczas w osobowość człowieka uzależnionego od takiego osobnika wdziera się coś tajemniczego. Jego uczuciowość zostaje boleśnie schłodzona, a wyczucie realiów psychologicznych przytłumione. Prowadzi to do dekryterializacji myślenia, poczucia bezsilności i wreszcie do stanów depresyjnych. Osoba taka zaczyna walczyć z tym jakby z demonami, które ją nawiedzają. Te ostatnie stany mogą być tak głębokie, że psychiatrom zdarza się pomylić je z psychozą maniakalno-depresyjną. Jest także oczywiste, że wiele takich osób buntuje się wcześniej i zaczyna szukać drogi wydobycia się z takiej sytuacji.

W wielu sytuacjach życiowych mamy do czynienia z mniej tajemniczym oddziaływaniem innych anomalii psychicznych na ludzi normalnych, zawsze jednak przykrym i destruktywnym. Spotykamy się także z dążeniem ich nosicieli do wykorzystywania tego wpływu na innych ludzi, do innych nadużyć i często do dominacji nad tak traktowanymi osobami. Istnieją więc przyczyny, dla których społeczeństwa, kierując się takimi przykrymi doświadczeniami, naturalnym światopoglądem psychologicznym i naturalnym egoizmem, odtrącają tych ludzi, przyczyniając się do spychania ich na margines życia społecznego, w ubóstwo i na drogi przestępczości.

Większość społeczeństwa czuje się uprawniona do ochrony własnych osób i swojego mienia, a więc do uchwalania praw, które winny jej tę ochronę zapewnić. Niestety, jest prawie powszechne, że takiemu postępowaniu nadaje się uzasadnienie moralizujące, które, jak już wiemy, truje ludzkie dusze. Takie prawa, oparte na naturalnym odczuciu i na motywach emocjonalnych, a nie na ich obiektywnym zrozumieniu zjawisk, nigdy nie będą w stanie zabezpieczyć takiego ładu, jakiego moglibyśmy sobie życzyć, a przez tamtych są odczuwane jako przemoc, przeciw której należy walczyć.

Taki przeto ustrój społeczny, w którym dominują ludzie normalni i ich świat pojęć, osobnikom z różnymi dewiacjami psychicznymi może się łatwo wydawać „systemem przemocy i ucisku”. Psychopaci odczuwają to z reguły w taki właśnie sposób. Jeżeli w danym społeczeństwie istnieje rzeczywiście wiele niesprawiedliwości, to patologicznie uwarunkowane poczucie krzywdy i inspirowane nim wypowiedzi znajdują żywy oddźwięk wśród ludzi autentycznie pokrzywdzonych. Wtedy rewolucyjna doktryna może stać się bliska jednym i drugim. Ci pierwsi widzą w niej środek do realizacji swojego marzenia. Ci drudzy wierzą niestety, że przyniesie im poprawę losu.

Niedawny artykuł SOTT omawia „Wyuczoną Bezradność” jako zjawisko, którego na tej planecie doświadcza wiele normalnych istot ludzkich walczących o przetrwanie w globalnej patokracji, która obecnie umacnia swoją pozycję.

Z tym stanem wyuczonej bezradności mamy niewątpliwie do czynienia w przypadku wielu naukowców dyscyplin psychologicznych głównego nurtu. Tym co „otwiera drzwi klatki” jest wiedza o psychopatii i ponerologii, ale wydaje się, że silnie warunkowani psychologowie i psychiatrzy głównego nurtu boją się wyjść „na zewnątrz” – wydostać się z klatki i zobaczyć, gdzie ta wiedza może ich doprowadzić. Dlatego też powstają niezliczone teorie i próby wpasowania kwadratowego kołka psychopatii w okrągły otwór „humanistycznego dogmatu”, który kładzie nacisk na jednolity charakter rdzennego Self u wszystkich istot wyglądających jak człowiek. Czasami to myślenie życzeniowe może stać się przyczyną bardziej egoistycznego nastawienia – Łobaczewski określa je mianem „egotyzm światopoglądu naturalnego”:

Kiedy spotykamy człowieka, którego światopogląd rozwinął się pod wpływem nietypowych okoliczności, jesteśmy skłonni potępiać go moralnie w oparciu o nasz bardziej typowy światopogląd. Tymczasem stosowalność naturalnego światopoglądu kończy się z reguły tam, gdzie działa jakiś czynnik psychopatologiczny, najczęściej nie zidentyfikowany. Spotykamy także ludzi rozsądnych, którzy dysponują refleksyjnie wzbogaconym światopoglądem naturalnym. Osoby takie są skłonne do przeceniania jego wartości, jak gdyby był już obiektywną podstawą do osądzania innych ludzi. Taką postawę będziemy nazywali „egotyzmem światopoglądu naturalnego”. Była to do naszych czasów najmniej szkodliwa odmiana egotyzmu, ponieważ jest to nadafirmacja sposobu pojmowania, który przecież niesie odwieczne wartości ludzkiego doświadczenia.

W obecnych jednak czasach, kiedy naszemu światu nie przestało grozić makrosocjalne zjawisko patologiczne, które nie da się ani zrozumieć ani opisać w tym naturalnym języku pojęć, ten rodzaj egotyzmu staje się niebezpiecznym czynnikiem, który utrudnia umiejętne przeciwdziałanie złu.

Obiektywny układ pojęć psychologicznych, oparty o dojrzałe kryteria filozoficzne, powinien spełniać warunki wynikające z jego założeń epistemologicznych i potrzeb praktyki indywidualnej, społecznej, także w odniesieniu do zjawisk makrosocjalnych. Powinien być osadzony w realiach biologicznych i skorelowany z językiem medycyny. Jego zakres stosowalności powinien pokrywać wszystkie zjawiska, z jakimi spotyka się człowiek lub społeczeństwo. W ramach tego powinien pozwalać na dostatecznie dobre rozumienie treści wspomnianych już światopoglądów nietypowych i przyczyn ich powstawania.

Opracowanie takiego języka jest możliwe dzięki kontrybucjom wielu badaczy, aż dojrzeje on do takiego stanu, że będzie można uporządkować go w świetle wspomnianych założeń filozoficznych. Przyczyni się to walnie do rozwoju wszystkich nauk społecznych, wyzwalając je z błędów powodowanych włączaniem się archetypów naturalnego światopoglądu.

My na sott.net od lat rejestrowaliśmy katastrofalną trajektorię globalną, a nasze badania jasno wykazały, jaką rolę w podtrzymywaniu tej trajektorii odgrywają psychopaci i inne jednostki należące do całego spektrum patologii – jak choćby ci z narcystycznymi zaburzeniami osobowości. W głównym nurcie psychologii pilnie potrzebne jest jednolite podejście do problemu jednostek patologicznych. Łobaczewski przedstawił nam pierwszy krok – sformułowanie obiektywnego języka psychologicznego wraz z [wielo]wymiarowym i kategorycznym modelem psychopatii i zaburzeń pokrewnych. Praca ta została zrealizowana dzięki wysiłkom wielu naukowców. Jednak w chwili obecnej istnieje wielu, wielu naukowców, którzy usiłują wykorzystać psychiatrię do kontroli innych, zazwyczaj normalnych ludzi, którzy są diagnozowani na podstawie zewnętrznych zachowań, podczas gdy nadnaturalnie zwodniczy psychopata nie zostaje schwytany, ponieważ jego Maska Zdrowia Psychicznego jest zbyt dobra.

Jak wskazuje Martha Stout w przytoczonym fragmencie, to nie grupowa bezradność prowadzi do narcystycznej wściekłości, to narcystyczna wściekłość leży u podłoża grupowej bezradności. A bezradna grupa może dać się przyciągnąć do dowolnego zła, nawet ku własnej zgubie.

Wygląda na to, że właśnie ku temu to wszystko zmierza.

– –

Artykuł oryginalny: A Structural Theory of Narcissism and Psychopathy

Copyright: SOTT.NET – projekt grupy Quantum Future Group, Inc
Przekład: PRACowniA

Dalsze rozpowszechnianie i cytowanie jest dozwolone pod warunkiem podania oryginalnego źródła i autora. (patrz: Fair Use Policy)

Dodatkowe informacje można uzyskać pisząc na adres: pracownia-iv@o2.pl

4 Komentarze »

  1. Psychopatię można ująć również w kontekście społecznym. W ramach rozpadu więzi społecznych następuje odejście od wzorców zachowań opartych na współdziałaniu jednostek, ponieważ do większych korzyści prowadzi rywalizacja. Jednoska o cechach socjo- lub psychopatycznych jest lepiej dostosowana do społeczeństwa o zaburzonych i niejednolitych więziach społecznych. Zatem mamy do czynienia z ewolucyjnymi zmianami dostosowawczymi. Równocześnie brak współdziałania jednostek jest wyrazem procesów degeneracyjnych.

    Komentarz - autor: Pietus — 5 grudnia 2009 @ 14:59

  2. O widzę, że nie Poznał Pan jeszcze narcystycznego psychopaty społecznego, specyficznego osobnika, któremu wydaje się, że jest Bogiem.
    Nepotyzm jest na porządku dziennym, a podział na swoich (nagradzanych) i obcych (do likwidacji) jest bazą działania.
    Ma dwór, świtę a opornych czy działających inaczej stara się zniszczyć.

    Komentarz - autor: Atalaya — 31 Maj 2015 @ 12:53

  3. POWINNO WEJŚĆ PRAWO OBOWIĄZKOWYCH BADAŃ PSYCHIATRYCZNYCH W OGÓLNYM TEGO ZNACZENIU, A CO ZA TYM IDZIE LECZENIE.NIE MUSZE OPISYWAĆ KORZYŚCI. DIAGNOZA PSYCHOPATII TO TEST PRZY WIAROGRAFIE, MAPA DNA I LECZENIE USZKODZONEGO GENU, KONTAKT PSYCHIATRYCZNY ,PSYCHOLOGICZNY. TOMOGRAFIA KOMPUTEROWA MÓZGU Z WYKLUCZENIEM USZKODZEŃ ORGANÓW I CAŁEJ SIATKI NEURONÓW. WYLECZENIE USZKODZONYCH NEURONÓW POPRZEZ KOMÓRKI MACIERZYSTE. LECZENIE OBJAWOWE. EWENTUALNA OPERACJA USZKODZONEGO ORGANU.RESOCJALIZACJA.

    Komentarz - autor: Ryta — 2 marca 2016 @ 15:47

  4. WITAM. MAM TYLKO JEDNO PYTANIE, NA KTORE NIGDZIE NIE ZNALAZLAM ODPOWIEDZI: JAKIE SA SKUTKI NARCYZMU – DLA NARCYZA ??

    Komentarz - autor: Mia — 13 lipca 2016 @ 16:39


RSS feed for comments on this post. TrackBack URI

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.

Blog na WordPress.com.