PRACowniA

1 marca 2018

Katastrofalne dla USA Zimowe Igrzyska Olimpijskie. USA mogą utracić Koreę Południową na rzecz pokoju

Filed under: Polityka,Wydarzenia bieżące — iza @ 08:19

Niall Bradley
Sott.net
17 lutego 2018 r.

„Dobrze się bawisz, Mike?”… „Wolałbym być w Izraelu.”

 

Muszę się przyznać do odczucia pewnej dozy schadenfreude na widok wiceprezydenta USA Mike’a Pence’a, z przymrużonymi oczami i pełnym jadu wzrokiem, skręcającego się w zakłopotaniu z powodu „irytującego protokołu” podczas zeszłotygodniowej ceremonii otwarcia Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Korei Południowej. Oto on, wybitny wysłannik „obrońcy” Korei Południowej, przedstawiciel Wyjątkowego Kraju, przyćmiony niespodziewaną obecnością przedstawiciela „wroga”. I to ni mniej, ni więcej, tylko podczas ceremonii otwarcia Zimowych Igrzysk Olimpijskich! Któż to upolitycznia w taki sposób wydarzenia sportowe i kulturalne? To oburzające!

Ironia ta bez wątpienia całkowicie umknęła Amerykanom. Po tym, jak USA sprowokowały Rosję do odpowiedzi na atak militarny, zainicjowany przez tego pomyleńca Saakaszwilego podczas ceremonii otwarcia Letnich Igrzysk Olimpijskich 2008 w Pekinie, potem starały się z całych sił wyperswadować ludziom udział w Zimowych Igrzyskach Olimpijskich 2014 w Soczi, następnie naciskały na międzynarodowe organizacje sportowe, żeby zakazały rosyjskim sportowcom udziału w Letnich Igrzyskach Olimpijskich 2016 w Rio, by następnie powtórzyć całą akcję i obsadzić Rosjan w roli untermenschen podczas bieżących igrzysk zimowych, w fakcie, że za własne manipulacje w sferze kultury głębokie państwo USA oberwało tą samą bronią, można dopatrzyć się pewnej poetyckiej sprawiedliwości.

Popierający Trumpa eksperci ostro skrytykowali amerykańskie „liberalne media” za ich rzekomo pochlebne zainteresowanie „fotogeniczną siostrą komunistycznego dyktatora”. Chociaż nastawienie mediów w stosunku do północnokoreańskiego reżimu było dość rozsądne – jak media na całym świecie mogły nie zauważyć takiego zwrotu sytuacji po ubiegłorocznej wojowniczej retoryce? – daleko im było do „robienia za Kima jego propagandy” i wątpliwe jest, by amerykańskie media były w swych relacjach motywowane „chęcią pokazania administracji Trumpa w złym świetle”.

I tak na przykład wybitny ultra-liberalny serwis informacyjny The Guardian zdyskredytował tę pokojową uwerturę takim tytułem: „Skromna Kim Jo-Dzong oczarowała media, ale blask raczej nie potrwa długo”. Pogląd, że relacje z wydarzenia są „stronnicze”, zdradza również poniższe oświadczenie Asystenta Sekretarza Stanu ds. Azji Wschodniej i Pacyfiku w rządzie Obamy, Davida R. Russella, przytoczone w styczniowym felietonie New York Timesa:

„Nie stanowi problemu fakt, że Południowa Korea przejmuje inicjatywę, ale jeśli nie będzie miała za sobą Stanów Zjednoczonych, nie zajdzie daleko z Koreą Północną. A jeśli zacznie wyglądać na to, że Południowa Korea urywa się ze smyczy, zaostrzy to napięcia w sojuszu.”

Ta nieznośna „smycz”, wspomniana przez Russella, to ta sama, „na której jest Korea Południowa, odkąd 2 września 1945 roku samolotem generała Douglasa MacArthura do Korei przyleciał Syngman Rhee, aby zostać pierwszym prezydentem Korei Południowej”, jak mówi koreańsko-amerykański historyk Leo Chang Soon.

Tak więc Trump, Pence i cały rząd USA rzeczywiście się ośmieszają, zważywszy na to, że wszelkie protesty, jakie mogą wnieść przeciwko obu Koreom, symbolicznie zjednoczonym pod jedną flagą olimpijską, sprowadzają się do sugestii, że uknuła to Korea Północna, żeby „wbić klin między Koreę Południową i USA”.

Od początku zła dla USA sytuacja przyjęła jeszcze gorszy obrót, kiedy prezydent Korei Południowej Moon Jae-in przyjął Kim Jo Dzong w prezydenckim „Niebieskim Domu” w Seulu, co było pierwszą wizytą członka dynastii Kim od czasu zakończenia Wojny Koreańskiej, a Kim Jo Dzong przekazała prezydentowi formalne zaproszenie na „jak najszybsze” spotkanie z jej bratem w Phenianie.

Wszystkie lampki ostrzegawcze Głębokiego Państwa zamigotały na czerwono, kiedy się to stało: Kim Jo Dzong, siostra północnokoreańskiego przywódcy Kim Dzong Una, oficjalnie zaprasza prezydenta Korei Południowej Moon Jae-Ina do Phenianu.

Niektórzy, jak się wydaje, zapomnieli (a co bardziej prawdopodobne, nigdy nawet o tym nie pomyśleli), że Trump spędził ostatni rok na niebezpiecznej wojnie słów z Kimem jedynie dlatego, że tego właśnie potrzebowało Głębokie Państwo. Szok wywołany przez jakiegoś prezydenta Trumpa – klęska Clinton na początku listopada 2016 – nastąpił dokładnie w tym samym czasie, kiedy pozornie odrębny wstrząs doprowadził do pozbawienia stanowiska południowokoreańskiej prezydent Park Geun-hye. Stało się to po erupcji masowych demonstracji pod koniec października 2016 r., spowodowanych ujawnieniem przekazania przez nią sterów władzy podobnemu do Rasputina medium, a potem jego córce, dopuszczających się wymuszeń przy użyciu środków rządowych.

W rezultacie tej afery (pomyślcie o emailach Hillary + Bengazi-gate + Uranium One … tyle że tym razem ludzie faktycznie trafili do więzienia) w listopadzie 2016 r. zaczęły się aresztowania południowokoreańskich doradców i ministrów i trwały do końca marca 2017, kiedy to Park została oskarżona. Tak więc Głębokie Państwo Stanów Zjednoczonych zostało zaalarmowane, że wyborcy zwrócą się „na lewo”, co w kontekście Korei Południowej oznacza wybranie partii, która będzie znacznie mniej antagonistyczna wobec północnego sąsiada. To z kolei zawsze zwiększa ryzyko wybuchu pokoju na Półwyspie Koreańskim, tym samym zwiększając ryzyko braku zapotrzebowania na obfitą obecność wojsk USA.

Wobec zbliżających się wyborów w Korei Południowej (maj 2017), które prawdopodobnie miały przynieść objęcie władzy – po raz pierwszy od ponad dziesięciu lat – przez rząd pro-zjednoczeniowy, popierający zaangażowanie się w relacje z Koreą Północną zamiast grozić zbombardowaniem jej do stanu z epoki kamienia łupanego (ponownie), amerykański przywódca wojenny James Mattis wyruszył w „reasekuracyjną” trasę do wschodnioazjatyckich wasali i hołdowników. 2 lutego 2017 Mattis wylądował w Korei Południowej, żeby naciskać na instalację systemów rakietowych THAAD, zanim nowy przyszły rząd będzie mógł się temu sprzeciwić, co nieuchronnie by zrobił. W cywilną wersję tej trasy wybrał się Rex Tillerson, lądując 15 marca w Japonii.

11 lutego 2017 roku Korea Północna przeprowadziła pierwszy z 16 testów rakietowych, jakie wykonano w ubiegłym roku – największa jak dotąd liczba testów w ciągu jednego roku. Niemal na pewno w podjęciu takiej decyzji miały udział gwałtowane przemiany polityczne w Korei Południowej i Waszyngtonie oraz dążenie do kontrolowania ich skutków przez Głębokie Państwo w USA.

Następnie, 2 kwietnia 2017 r., Trump oznajmił, że „gdyby Chinom nie udało się zmienić sytuacji”, Stany Zjednoczone „byłyby skłonne podjąć działania na własną rękę, aby powstrzymać program nuklearny Korei Północnej”, co zapoczątkowało wymianę obelg między nim a Kimem i sprowokowało Rezolucje ONZ w sprawie nałożenia (kolejnych) sankcji na Koreę Północną, stwarzając tym atmosferę zbliżającego się Armagedonu. Jeśli publiczne darcie się na Koreę Północną i straszenie jej „ogniem i furią” miało być zagraniem strategicznym, zmierzającym do powstrzymania jej od zdobycia broni nuklearnej zdolnej dotrzeć do Stanów Zjednoczonych, to najwyraźniej cel nie został osiągnięty.

Ale wymachiwanie szabelką pod adresem Korei Północnej zawsze było środkiem, mającym na celu otoczenie Chin amerykańskimi bateriami rakietowymi, stąd potrzeba długotrwałego „kryzysu” z udziałem Korei Północnej i poważna niechęć USA do jakichkolwiek ruchów zmierzających do pokojowej i zjednoczonej Korei.

Pamiętajcie, że Trump zdecydował się na ten krok na dwa dni przed zmianą swego stanowiska w sprawie Syrii i ogłoszeniem, że „przekroczyła ona wyznaczoną granicę tolerancji, używając broni chemicznej”, co przypieczętowało amerykańską strategię podniesienia stawki i wdrożenie „Planu B”, czyli wykrojenie kawałka Syrii. Zbieżność czasu tylko dodatkowo uwypukla polityczny kompromis, na jaki musiał pójść Trump – „ulegnij w zakresie polityki zagranicznej, jeśli chcesz żyć, nie wspominając o dotrwaniu do końca kadencji i zrealizowaniu jakichkolwiek obietnic wyborczych”.

W tamtym czasie zastanawiałem się, czy Kim rzeczywiście jest szalony – nie dlatego, że mógłby rzeczywiście zacząć zrzucać bomby nuklearne na ludzi, ale ponieważ z punktu widzenia PR (relacji publicznych) wydawał się marnować szansę na sukces z nadchodzącym pro-pokojowym rządem w Seulu. W rzeczywistości jednak stosował on zasadę, którą wszystkie kraje muszą ostatecznie zrozumieć: że na tym świecie każde suwerenne państwo narodowe, które chce chronić lub rozwijać swoje interesy, musi dysponować wiarygodną możliwością zagrożenia użyciem przemocy, żeby jego dyplomacja mogła być skuteczna. Kiedy każdy nauczy się „mówić cicho, ale mieć przy sobie gruby kij”, być może będziemy w stanie stworzyć coś na kształt pokoju na świecie.

W przypadku jakiegokolwiek poważnego konfliktu z USA Korea Północna oczywiście by przegrała, ale wcześniej zginęłyby tysiące amerykańskich żołnierzy i prawdopodobnie miliony obywateli USA. Wątpliwe jest, żeby jakikolwiek amerykański polityk, a nawet stojące za nim Głębokiego Państwo, był skłonny zaryzykować taki cios dla statusu Ameryki jako Wyjątkowego Kraju, szczególnie w chronicznie spolaryzowanym klimacie politycznym USA.

Korea Południowa nie ma takiego „luksusu”: konflikt na półwyspie jest dla niej sprawą egzystencjalną. Tylko demonstracja siły ognia i zdeterminowana gotowość jej użycia przez Koreę Północną skłania Koreę Południową do poważnego traktowania swojego sąsiada. Stąd przyjazne uśmiechy w Pjongczangu.

Południowokoreański prezydent Moon powinien jednak uważać – podczas gdy CIA może mieć trudności z dotarciem do Kima na północy, dobranie się jemu samemu do skóry byłoby bułką z masłem.

Prezydent Korei Południowej Moon Jae-in (drugi z lewej) rozmawia z przewodniczącym Zgromadzenia Ludowego Korei Północnej, Kim Yong Namem (drugi z prawej) podczas występu północnokoreańskiej Orkiestry Samjijon w Teatrze Narodowym w Seulu. Na prawo od Kim Yong Nama stoi Kim Jo Dzong, siostra przywódcy Korei Północnej, Kim Dzong Una. Zdjęcie udostępnione mediom przez koreański rząd z POŁUDNIA, a nie z Północy.

Tłumaczenie: PRACowniA

2 Komentarze »

  1. Koreę Południową i Północną zamieszkuje ten sam Naród.
    Ten Naród rozdzielają Państwa.
    Dyskusja na poziomie „zagrywek państw” ma swój wymiar, jest ciekawa i oczywiście wskazuje i podkreśla „nierównowagę państw”, ale zatrzymuje się na tymże poziomie.
    Nawet uczestnictwo oficjeli z Korei Północnej w Igrzyskach, to polityka/gra Państw.

    A gdzie w tym wszystkim jest miejsce na „wolę Narodu”? Oraz w jaki sposób ma ona się wyrażać?
    Czy to zależy od Narodu wyłącznie?
    Czy może stojący z boku, którzy tak myślą, nie popełniają „grzechu zaniechania”?
    Gdzie leży granica „wtrącania się” i niewtrącania się” ?

    Rozsypane puzzle. Ktoś je gdzieś złożył sensownie do kupy?

    Komentarz - autor: Art — 1 marca 2018 @ 12:07

  2. […] Katastrofalne dla USA Zimowe Igrzyska Olimpijskie. USA mogą utracić Koreę Południową na rzecz&n… […]

    Pingback - autor: 02.03.2018 – Syria: 882 dzień sprzątania świata… | KODŁUCH — 3 marca 2018 @ 00:02


RSS feed for comments on this post. TrackBack URI

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.

Stwórz darmową stronę albo bloga na WordPress.com.